Nocleg niedaleko głównej drogi był dobrze wybranym miejscem. Nie wzbudziliśmy niczyjej uwagi, nikt nas nie przegonił mimo
dłuższego snu, bo zbieraliśmy się koło 10 rano.
Cel na dzisiaj, to odnalezienie szkoły. Z mapy wynika, że mamy ponad 200km na miejsce, jednak ostatnie 50km, to tylko schemat
na kartce A4 bez współrzędnych GPS. Wioska, do której zmierzamy, leży na południowych wzgórzach Antyatlasu i mamy nadzieję, że trasa okaże się przejezdna dla busów i osobówek.
Słońce już wysoko na niebie, a my budzimy się powoli po całonocnej jeździe
Nasz obóz na zupełnie płaskim polu z kępami krzewów i w oddali pierwsza wioska
Toaleta poranna i drobne sprzątanie - nikomu się nie spieszy
Powoli też myślimy o śniadaniu
Namioty złożone, posiłek zjedzony, ruszamy w drogę
Dalej kierujemy się drogą N1 na południe położoną około 20km nad oceanem. Do Oulad Jerrar jedzie się bardzo przyjemnie, cały czas jesteśmy gośćmi w rozległej dolinie Sas i kilometry do celu
po płaskim terenie szybko się zmniejszają.
Uwaga Land Rover Seria na horyzoncie
Po niecałych 100km widać już malownicze zbocza Antyatlasu
Zaczynamy piąć się w górę
Cały czas szukamy miejsca, żeby chociaż na chwilę stanąć i pobyć nieco dłużej z widokami za oknem. W końcu przy jednym z poboczy nadarza się taka okazja.
Koniec łańcucha w tym miejscu sprawia, że zbocza łagodnieją w kierunku morza, są jak potężne fale nad naszymi głowami.
Wszyscy zmieściliśmy się na wąskim poboczu
fot. Happylandy
Zdjęcie na krawędzi
A kuku!
I tak powstawały fotki do relacji
fot. Asia i Marcin
Zabawiliśmy tutaj dłuższą chwilę
fot. Happylandy
Wariacja z aparatem na asfalcie
fot. Happylandy
Zdjęcie grupowe z busa Dymitra i Borówy i koniec przerwy
fot. Happylandy
Wczesnym popołudniem, zjeżdżając z przełęczy, trafiamy do większego miasteczka, w którym postanawiamy uzupełnić nasze zapasy.
Jest czas na drobne zakupy i największym wzięciem cieszą się lokalne stragany ze świeżymi owocami i warzywami.
Parkujemy tuż przy chodniku, a z drugiej strony widać już namioty lokalnych sprzedawców
Świeże warzywa prosto z pola
Monika szybko uzupełnia nasze zapasy
Za miastem postanawiamy również zebrać drewno na wieczór, nasz cały opał zebrany jeszcze na północy Maroka już się skończył.
Z racji tego, że w takim klimacie rzadkością są lasy, suche konary czy też pnie, to każde nadające się do palenia drewno na poboczu
staje się naszym łupem.
Po kilkunastu kilometrach trafiamy na kilka suchych drzewek tuż przy drodze
Niech was nie zwiedzie ich wygląd, tak naprawdę ciężko je zrąbać siekierą
Najlepszy i najszybszym sposobem na zdobycie suchych konarów jest wyrwanie ich na lince
Szybko łamiemy klika wyschniętych drzewek i mamy opał na kolejne kilka dni
Zrywka drewna
Dostępny w FULL HD
Dymitr i Borówa znowu mogą się cieszyć z kamuflażu gałęzi
Trochę mniejszych gałęzi znalazło się też na rozpałkę
No i jest też porcja na busa Martina
Za Guelmim, niedaleko Asrir przy drodze N12 prowadzącej do Assy zaczynamy interpretować mapę, a raczej szkic, na którym mamy
wytyczne jak trafić do wioski w górach.
Jak się później okaże nasze interpretacje były grubo naciągane i kończymy na bezludnych szutrach zupełnie zdezorientowani.
Mapa nakazuje szukać drogi szutrowej zmierzającej na południe
Zaczyna się kurz i wiara w to, że obraliśmy dobry kierunek
fot. Asia i Marcin
Wg. wytycznych kompasu wszystko się zgadza, ale jesteśmy na totalnym pustkowiu
fot. Happylandy
Nasza "Renatka", o niższym zawieszeniu niż busy, musi bardziej uważać i ciągle odstajemy od czołówki
fot. Happylandy
W trakcie oczekiwania na osobowego członka karawany jest zawsze chwila na odpoczynek
fot. Happylandy
Jakoś ciągle nie widać wioski i żadnych zabudowań
fot. Herbu
Kolejny raz doganiamy pozostałych wyraźnie zaznaczając naszą obecność wszystkimi światłami
fot. Happylandy
Tym razem zostajemy wzięci w środek konwoju
fot. Herbu
Bezludne okolice Asrir
Dostępny w FULL HD
Coraz bardziej pustynnie i tylko nieliczne kępy traw
fot. Herbu
Nie obyło się bez ciekawych krajobrazów
fot. Herbu
Szkic kolejny raz nas myli, bo zawiera mostek przy wyschniętej rzeczce
fot. Herbu
Tutaj kolejny raz omylnie stwierdzamy, że szlak dobrze prowadzi, jest coś w rodzaju koryta wyschniętej rzeki
Ruszamy dalej, wszak wg. kompasu kierunek jest dobry
fot. Happylandy
Tutaj nasza osłona miski olejowej sprawdziła się w 100%, bez niej już kilka kamieni skutecznie by nas unieruchomiło
fot. Happylandy
Na całe szczęście jest twardy grunt i cienka warstwa drobnego piasku
fot. Herbu
Prędkość podróżna dramatycznie nam zmalała
fot. Herbu
Każdy choć na chwilę chce jechać pierwszy, kurzy się niemiłosiernie
fot. Borówa
Kawałek szerokiej piaszczystej równiny daje poczucie wolności
fot. Happylandy
Kolejne zakręty obieramy po bardziej rozjeżdżonych śladach
fot. Happylandy
Kto by pomyślał, że nasze auta sfotografujemy w takim krajobrazie
fot. Happylandy
Po około ponad godzinie ostrożnej jazdy w ciągłym kurzu, droga prowadzi tuż obok ujęcia wody. Czujemy się jakbyśmy
przedzierali się przez pustynię już kilka dni, piach w ustach, pusto wokoło, aż wreszcie jest oaza, źródło, woda...
Po środku takiego pustkowia bije życiodajny napój
Parkujemy auta i biegniemy sprawdzić czy to aby nie fatamorgana
Nie. Woda ciepła, czysta, żywo tryska strumieniem
Nikogo nie trzeba przekonywać, aby zostać tutaj dłużej, zrobić pranie, wykąpać się, odświeżyć i dopiero ruszać dalej.
Marcin z Martinem pierwsi zajmują swoje miejscówki
for. Marcin i Asia
Z czasem dołączają kolejni amatorzy kąpieli
fot. Happylandy
Pustynne foki
fot. Happylandy
A kilka metrów dalej ciągle sucho
fot. Herbu
Po kilkunastu minutach źródło odwiedza para Berberów, którzy czerpią stąd wodę do swoich niedalekich osad.
Oczywiście jest to idealna okazja, aby zorientować się w terenie i zapytać o dalszą drogę do poszukiwanej przez nas wioski.
Dość ciężko idzie nam komunikacja, ale na dźwięk nazwy wioski jeden z Berberów macha ręką w kierunku horyzontu i
odczytujemy z jego intencji, że nas tam zabierze i pokarze drogę.
Sympatyczni Marokańczycy nabierają wodę i nawiązujemy kontakt
fot. Happylandy
Przyjechali razem na motorku i teraz jeden z nich wsiada do busa, a drugi zaczyna być naszym przewodnikiem
fot. Herbu
Strojem na motor jest jelabija w paski i ruszamy wszyscy za hałaśliwym motorkiem
fot. Marcin i Asia
Cały czas krążymy wokół łagodnych zboczy Antyatlasu
fot. Marcin i Asia
Krótka przerwa i widać po aucie jak kurz wchodzi w każdą uszczelkę by dostać się do środka
Chwila na kontemplację widoków i zebranie grupy w całość
Gdzieś pomiędzy tymi wzgórzami znajduje się poszukiwana przez nas wioska
fot. Marcin i Asia
Renault 19 Safari Edition
Równina zmienia się w bardziej kamienistą i docieramy do kilku zabudowań
fot. Marcin i Asia
Kawałek kamienistej pustyni i nasza karawana
Dostępny w FULL HD
Kilka skromnych budynków, to miejsce zamieszkania jednego z Berberów
fot. Herbu
Po podwózce do wioski drugi Marokańczyk nadal prowadzi nas na swoim motorku na południe. Jednak mamy coraz więcej
obaw, czy aby na pewno wie gdzie jedzie i czy ma na uwadze, że siedzą mu na ogonie ciężkie, załadowane auta, które nie są tak zwinne jak jego skuterek.
Berber nadal wymachuje, że dobrze jedziemy, a my wiernie oddajemy się w ręce przewodnika
fot. Herbu
Droga nieco się komplikuje, bo szlak prowadzi po coraz głębszym piasku
Jeden z podjazdów Marokańczyk żwawo pokonuje na swoim motorku, jednak najcięższy i najdłuższy bus Dymitra i Borówy
poddaje się górce i grzęźnie w piachu. To tutaj mamy naszą pierwszą małą akcję ratunkową.
Ja czekam na swoją kolej nieco dalej na jeszcze twardym gruncie
Wyglądało niepozornie, ale wysoki piach skutecznie wyhamowywał auto
fot. Happylandy
Zapadła decyzja, że trzeba wyciągnąć linkę i wyszarpać busa
fot. Happylandy
Nasza opruszynka - każde otwarcie drzwi wznosiło tuman kurzu do środka
Linka i siła pchająca po kilku minutach wybawiają "czerwoną krówkę" z opresji
Emocjonujący przejazd naszej "Renaty"
Dostępny w FULL HD
Krajobraz nieco nam się zmienia i pojawia się coraz więcej wątpliwości co do dalszej drogi
fot. Herbu
Bartek znalazł chwilę na przyciągnięcie dobrej energii
fot. Herbu
Nasz motorowy przewodnik dalej pokonuje małe wydmy bez problemów
fot. Herbu
Dla naszych aut, to praktycznie kres możliwości
fot. Asia i Marcin
Nie trzeba było długo czekać na kolejne wciągnięcie przez piaski. Tym razem auto Martina unieruchamia niewysoka wydma.
Doszliśmy wspólnie do wniosku, że jeśli zwykle na takie wyprawy wybieramy się autem terenowym, to przy przesiadce na
osobówkę trochę się zapomina, że to jednak nie napęd 4x4 i brakuje reduktora. Skutkuje to wielkim zdziwieniem jak auto przestaje jechać i boksuje w piachu, a zwyczajowo
twoja terenówka jechałaby tutaj jak po asfalcie.
Łopaty w dłoń i pierwszą czynnością ratunkową jest odgrzebanie kół
fot. Herbu
Cierpimy również na brak liny kinetycznej, niestety na linkach holowniczych nie da się szarpnąć auta
Wszystkie chwyty dozwolone i niemal każde koło trzeba podlewarować i coś podłożyć
Kolejne próby wyrwania się z wydmy to jedynie kilka centymetrów postępu i zerwana linka
fot. Herbu
Koncepcja wyjeżdżania do tyłu legła w gruzach, auto ciągle stoi w miejscu
fot. Herbu
Kolejne żmudne minuty ze szpadlem w dłoniach
fot. Herbu
Dopiero zmiana punktu zaczepienia z przodu daje efekty i po kilkunastu minutach uwalniamy auto
W tym miejscu zapada decyzja, że rezygnujemy z usług naszego przewodnika. Godzina jest coraz późniejsza, a
droga się nie poprawia, nie mamy przy tym sprzętu, liny i oczywiście auta ekstremalnie się w tym wszystkim "męczą".
Na szczęście obyło się bez awarii i znowu wszyscy są mobilni
fot. Happylandy
Zmotoryzowany Berber oddala się w sobie tylko znanym kierunku, my zawracamy. Jest już późne popołudnie,
dokucza zmęczenie i poczucie zagubienia.
Szybko postanawiamy wracać tą samą drogą aż do źródła z wodą, z obliczeń wynika, że da się tam dotrzeć jeszcze
przed zachodem słońca. Tam będziemy nocować i rano poszukamy na nowo szlaku do wioski...
Żegnaj przygodo
fot. Asia i Marcin
Zawrotka przy wydmach i w drogę powrotną
fot. Asia i Marcin
Słońce już coraz niżej na horyzoncie
Mamy jedynie namiary GPS ze źródełkiem i czasami jest ciężko wracać po własnych śladach
Jeszcze raz możemy podziwiać widoki z innej perspektywy
fot. Happylandy
Kolejne porcje kurzu ciągle wokół nas
fot. Happylandy
Przy jednym z poboczy, Dymitr wypatruje czaszkę wielbłąda
Ostatnie wzgórza i źródełko już jest w zasięgu wzroku
Zgodnie z przewidywaniami docieramy do bijącej wody kilkanaście minut przed zachodem słońca. Znowu spotykamy tubylców tym
razem autem osobowym.
Po ciężkich zmaganiach w terenie kolejna kąpiel dobrze nam zrobi
Jak miło znowu usłyszeć szum wody
Lokalni przybysze okazują się bardziej zorientowani w mapie i mówią po angielsku. Dość szybko okazuje się, że wioska
jest oddalona o jakieś 50km w linii prostej od tego miejsca, po drugiej stronie gór. Powinniśmy dojechać drogą asfaltową do Assy i tam szukać szutrów do wioski.
Konsultacje z mapą rozwiewają ostatnie wątpliwości, gdzie udać się kolejnego dnia
Jak to się prosto człowiek może dogadać z człowiekiem
Teraz okazuje się ile kurzu zebrało się w autach i trzeba wszystko wytrzepać przed pójściem spać
Ognisko rozpalone i znowu czas na wieczorny prysznic
Ta noc znowu odsłoniła czyste, pełne gwiazd niebo. Niestety okazało się, że nie zabrałem pilota do aparatu do długich naświetleń, poniżej
to co udało mi się wypstrykać przy krótkich czasach.
U podnóża góry widać łunę światła Asrir, no i ten niesamowity Pas Oriona
Nasz jedyny obóz podczas wyprawy na przedsionku pustyni
Ognisko, woda bieżąca za progiem, ciepło i tylko my i gwiazdy...