Szkoła w górskiej wiosce i plaża Legzire Beach

     W pustynnym cichym krajobrazie słychać co jakiś czas jedynie dźwięk trzaskających drzwi, znak, że powoli wszyscy budzą się do życia. Niebo jest pochmurne i słońce dało nam dłużej pospać.

     Cel na dzisiaj jest dobrze znany wszystkim już od ponad dwóch dni, znaleźć i dojechać do wioski Oum Laaouitgat, dla której wieziemy zakupione materiały.

Na dobre otworzyły się wrota wszystkich sypialni w samochodach
fot. Happylandy
Śniadanko z widokiem na ciepłe źródła
fot. Happylandy
Znaleziona wczoraj czaszka wielbłąda ląduje na masce u Dymitra i Borówy, auto dostaje charakteru
fot. Borówa

     Zgodnie ze wskazówkami otrzymanymi wczoraj musimy wrócić się do asfaltu, z którego zboczyliśmy, tym samym cały wczorajszy dzień można potraktować jako zerowy postęp w drodze do celu. Jednak wrażeń i nocy spędzonej na pustyni nikt nam nie odbierze.

Ruszamy, Martin prowadzi naszą karawanę w kierunku Asrir
fot. Happylandy
Dymitr z Piotrkiem z nowym znaleziskiem na masce budzą grozę
fot. Happylandy
Dookoła już coraz mniej pustynnie i tuż przed miejscowością pojawiają się pierwsze karłowate drzewka
fot. Borówa

     Z Asrir do Assy dzieli nas niecałe 70km, które pokonujemy szybko i sprawnie, droga przeradza się w szeroki, równy szutr. Praktycznie nie zmieniamy prędkości przy takiej nawierzchni, tylko odległość między nami się zwiększa, bo ponownie strasznie się kurzy.

Daleko z przodu kolejne auto
fot. Happylandy
Daleko z tyłu następni
fot. Happylandy
Przy każdym skrzyżowaniu musimy na siebie poczekać
fot. Happylandy

     Po niecałych 100km zjeżdżamy do miejscowości Aouinat Torkoz i zostajemy zatrzymani przez wojskowo-policyjny patrol. Są mocno zdziwieni jak udało nam się tutaj dojechać z gór i zaczyna się kontrola.

     Paszporty wędrują do budynku z kierowcami, a podczas rewizji aut pokazujemy kartony z darami dla dzieci i pytamy o drogę do szkoły. Jeden z wyższych rangą wojskowych stwierdza, że do wioski jest trudna i skomplikowana trasa jeszcze 15km przez góry.

     Ten sam jegomość każe nam za sobą jechać do dyrektora szkoły w tym miejscu i po chwili na drugim końcu miasteczka stoimy przed bramą szkoły. Z rozmowy wynika, że mamy zostawić wszystko co mamy dla dzieci tutaj, a dyrektor rozdzieli to i przekaże placówce w górach. Na takie rozwiązanie w żaden sposób nie chcemy się zgodzić, bo dary mają trafić bezpośrednio do dzieci, atmosfera robi się nieco napięta.

Prowizoryczny punkt kontroli policyjnej
fot. Borówa

     Od dyrektora szkoły patrol prowadzi nas za miejscowość, pokazuje wąską kamienistą drogę i życzy nam z przekąsem powodzenia. My dzielnie zaczynamy walczyć z wysoki koleinami i po zaledwie kilku metrach nasza "Renata" nie odrywa podłogi od kamieni, a inni też skarżą się na przycieranie podwoziem.

     Pada decyzja, że zawracamy i w wiosce spróbujemy wynająć auto terenowe. Znowu jesteśmy pod komisariatem i próbujemy przekonać mundurowych, żeby pojechali z nami ich pięknym, prawie nowym Defenderem. Panowie już bardzo zirytowani tym, że nie chcieliśmy zostawić darów u dyrektora wcześniej, teraz nie garną się do pomocy, twierdzą, że auto jest służbowe i nie mogą jechać do wioski.

     Policjanci dają się w końcu "namówić" do współpracy i deklarują, że przyjedzie zaraz jedyny Land Rover Seria w miasteczku i może się z nim dogadamy. Rzeczywiście, po chwili jest auto z kierowcą, ale cena za przejazd w góry jest nie do przyjęcia. Kwota o kilkanaście razy przekracza koszty paliwa i czujemy, że Pan przyjechał tylko po to, by rzucić swoją wygórowaną cenę pod dyktando policji, o targowaniu nie chce słyszeć. Zostajemy zdani na siebie.

Wracamy niedaleko komisariatu i debatujemy co dalej
fot. Borówa

     W myśl zasady, że kto nie ryzykuje ten nie ma, pada decyzja, że wyślemy w góry najlżejszego i najkrótszego busa Marcina i Bartka.

     Wszystkie zakupione kartony z księgarni lądują w bagażniku, a rzeczy które mogą zaczekać z nami są przepakowane. Oczywiście wszyscy nie pojedziemy, więc zostaje wybrana grupa reprezentacyjna 5 osób, a reszta zostaje.

     Szacujemy, że cała akcja potrwa do późnego popołudnia. Dwa busy czekają w pogotowiu w razie gdyby trzeba było wyruszyć na akcję ratunkową.

     Postój naszej osobówki nie ma teraz większego sensu, więc my razem z Moniką udajemy się nad ocean i ustalamy miejsce spotkania w Guelmim wieczorem na telefon. Poniżej, jako pierwsza, relacja z dostarczania materiałów dla dzieci.

Marcin ma największe doświadczenie w kierowaniu autem terenowym, więc i z busem dzielnie sobie radzi
fot. Herbu
Droga choć malownicza, to bardzo niebezpieczna, mała nieuwaga i można unieruchomić auto
fot. Asia i Marcin
Krajobraz monotonny i bardzo kamieniście
fot. Herbu
Było kilka rozwidleń, ale jazda na wskazania kompasu dawała poczucie dobrego kierunku
fot. Borówa
Na rozległym płaskowyżu kilka berberyjskich namiotów na horyzoncie
fot. Herbu
Wśród prowizorycznych domków jest też auto pracujące, czyli Land Rover Seria
fot. Herbu

     Z racji braku dostatecznej pewności czy dobrze zmierzamy do celu warto zatrzymać się i zapytać o drogę.

To całe miejsce zamieszkiwała jedna rodzina
fot. Herbu
Sympatyczny maluch pozostawiony sam sobie, raczkował gdzieś nieopodal
fot. Herbu

     Dość trudno było się porozumieć, Berber nazwy miejscowości nie potrafił odczytać w naszym alfabecie, a my kompletnie nie wiedzieliśmy jak się ją wymawia. Dopiero kilka obrazków rysowanej szkoły, dzieci, gór wyjaśniły pytanie.

     Jednak zrozumienie odpowiedzi było już sprawą nie do przejścia. Kolejny dialog miał zatem na celu pozyskanie Berbera jako przewodnika z autem terenowym i tu kolejne obrazki, pokazywanie auta i dochodzenie do sedna sprawy.

Bartek idealnie nadaje się na nawiązywanie dialogów bez znajomości języka
fot. Herbu
Za kilka zeszytów i dziecięcych ubranek, głowa rodziny decyduje się nam pomóc
fot. Herbu
My mamy przewodnika, a domownicy cieszą się z wynegocjowanej zapłaty
fot. Herbu
Najmłodsza pociecha rodziny ciągle pozostawiona sama sobie była przeurocza
fot. Herbu
A tak wyglądał pokój dzienny
fot. Herbu

     Marokańczyk niedawno był po zapasy wody swoim autem, więc przed wyjazdem trzeba odciążyć pakę. Chwilę czasu zabiera zatem przelewanie wody do plastikowych baniaków.

Berber sprawnie zabiera się do pracy, takie zajęcie pewnie odbywa się przynajmniej raz w tygodniu
fot. Herbu
Wodę transportuje się w szerokich elastycznych rękawach
fot. Herbu
Żeby przyspieszyć operację, Bartek rusza do pomocy
fot. Herbu
Starszy syn, lekko zasmucony, żegna tatę i ruszamy
fot. Herbu
Wnętrza arabskich aut, charakterystyczne kocyki na desce rozdzielczej z pomponikami
fot. Herbu
Marcin tuż za przewodnikiem i dodatkowo z obniżonymi kilogramami, bo chłopaki jadą na pace u Berbera
fot. Borówa

     Pośrodku pustkowia nasz przewodnik nagle przestaje jechać, auto gaśnie i kierowca wychodzi coś gestykulując. Okazuje się, że zabrakło mu paliwa, ot taki mały szczegół przed wyruszeniem w górską trasę.

Dookoła tylko kamienista hamada, pieszo po pomoc byłby długi spacer
fot. Asia i Marcin
Nie mamy paliwa na pace, bo pełne kanistry zostały z innymi, żeby ująć kilogramów
fot. Borówa
Berber jest jednak przygotowany, ma wężyk i baniaczek na takie sytuacje
fot. Borówa
Profesjonalne zaciągnięcie z baku i już paliwo powoli zlewa się do bańki
fot. Herbu
Dobrze, że oba auta to diesle, inaczej sytuacja znowu by się skomplikowała
fot. Herbu
Kilka litrów ląduje w końcu w baku Land Rovera
fot. Herbu
Można ruszać dalej
fot. Borówa
Było kilka momentów, że Marcin miał wątpliwości czy auto sobie poradzi
fot. Borówa
Po kolejnych podjazdach znaleźliśmy się na łagodnych zboczach
fot. Borówa
Tutaj wśród surowego krajobrazu pojawia się drogowskaz, że tylko 500m do celu
fot. Borówa
Krajobrazy w tym miejscu były niesamowite
fot. Borówa
Na łagodnie opadającym zboczu, malowniczo położona jest wioska
fot. Borówa
Szkoła znajduje się z lewej strony i to do niej prowadzi główna droga
fot. Borówa
Na widok samochodów, które nie często tu goszczą, dzieci biegną w stronę szkoły
fot. Asia i Marcin
U bram placówki witają nas już z zaciekawieniem mali przyjaciele
fot. Asia i Marcin
Bus ostatecznie parkuje przed wejściem
fot. Borówa
Nasz przewodnik praktycznie nie gasząc auta, żegna się i wraca do rodziny
fot. Borówa
Każdy zastanawia się co dziwne białe auto z nosorożcem tutaj robi
fot. Asia i Marcin

     Szkoła okazuje się ubogą placówką i jednocześnie najważniejszą dla całej wioski. Budynek powstał stosunkowo niedawno i uczą się tutaj dzieci z Oum Laaouitgat, a także dochodzące maluchy z okolicznych osad w górach.

     Nie ma podziału na klasy wg wieku, wszyscy uczą się w jednej grupie, zarówno chłopcy jak i dziewczynki.

To co widać na sznurku to cała biblioteka szkoły, książki i bajki, które można wypożyczyć i czytać w domu
fot. Herbu
Szybko wypakowujemy przywiezione kartony
fot. Herbu
Ogrom materiałów robi wrażenie
fot. Herbu
Zakupione rzeczy pokrywają potrzeby wszystkich grup wiekowych
fot. Herbu
Bartek tłumaczy, pokazuje i objaśnia, bo część rzeczy mamy jeszcze z Polski
fot. Herbu
W samej szkole uczą dwie nauczycielki, druga Pani ma przyjść chwilę później
fot. Herbu
Klasa podekscytowana
fot. Herbu
Takich odwiedzin chyba nikt się dzisiaj nie spodziewał
fot. Borówa
Sympatyczne uśmiechy, są tym po co tutaj przyjechaliśmy
fot. Borówa
Pierwsze nowe podręczniki lądują na ławkach
fot. Borówa
Piotrek szybko znajduje miejsce dla siebie
fot. Herbu
Najlepsze przyjaźnie rodzą się w ostatniej ławce
fot. Herbu
Dzieci powoli się z nami oswajają
fot. Herbu
Mamy okazję zajrzeć też do klasy, w której wykłada się matematykę
fot. Asia i Marcin
Ciekawa instrukcja do modlitwy i obmywania nóg przed wejściem do meczetów
fot. Herbu
Zdjęcie klasowe
fot. Herbu
Druga nauczycielka dociera do szkoły i jeszcze przed wyjazdem wypijamy miętową herbatkę
fot. Asia i Marcin
Czas się pożegnać, jednak przy kolejnej wizycie w Maroku zaplanujemy nowe odwiedziny
fot. Borówa
Droga powrotna o pustym bagażniku, ale całe auto wypełnione wrażeniami po brzegi
fot. Asia i Marcin
Późnym popołudniem widać już zabudowania Aouinat Torkoz i pora ruszyć w drogę do Guelmim
fot. Asia i Marcin

     Nasza relacja tego dnia rozpoczyna się drogą spod komisariatu nad ocean. Jeszcze w Polsce podczas studiowania wybrzeża Maroka trafiliśmy na zdjęcia pięknej plaży Legzire Beach, którą wpisaliśmy na listę miejsc, które warto zobaczyć. Jest to niedaleko i teraz mamy okazję, by odszukać i odwiedzić to miejsce.

Znowu pniemy się po zboczach Antyatlasu i dowiadujemy się jak w Land Roverze przewozić wielbłądy
Wyprzedzamy zoo na kółkach i pan sympatycznie macha nam do kamery
Dostępny w FULL HD
Na jednej z przełęczy zatrzymujemy się na chwilę przy widoku na szeroką dolinę
Panorama niewysokich wzgórz Antyatlasu i wijącej się drogi
To tutaj stwierdzamy jednogłośnie, że Antyatlas to najbardziej malownicze pasmo Maroka

     Po około 2godz. jazdy jesteśmy w oddalonym od reszty o 150km miasteczku Sidi Ifni. Niewielka miejscowość w południowo-wschodniej części Maroka leży tuż nad oceanem.

Parkujemy kilka metrów od plaży i na jednym z restauracyjnych tarasów mamy piękny widok na ocean

     Sidi Ifni to miasto portowe z długimi tradycjami rybackimi, warto zatem w lokalnych restauracjach zamówić rybę, która zawsze jest świeża. Do miasta od kilku lat ściągają też serferzy, bo tutejsze fale i wzburzony ocean dają duże możliwość uprawiania tego sportu.

Przed spacerem po plaży zasiadamy do obiadu, w oczekiwaniu na rybkę, omlet berberyjski i zupka harisa

     Po obiadzie wyruszamy na poszukiwania Legzire Beach, od kelnera wiemy, że jest to jakieś 15km na północ od centrum miasta. Odliczam więc na liczniku kilometry i szukamy jakiejś drogi prowadzącej nad ocean.

Po przebytych kilometrach zjeżdżamy na pobocze, dochodzimy do urwisk by wypatrzyć plażę, która gdzieś tu jest
Mimo zejścia na jeden z bardziej wysuniętych cypli nie widać plaży przy brzegu
Charakterystyczne dla tej plaży są łuki skalne, jednak tych też nie możemy dostrzec

     Wszystko co mamy, to wydrukowane zdjęcie z internetu i nazwę plaży. Fotka bardzo pomaga, bo gdy pokazujemy ją łowiącym nieopodal ryby wędkarzom, wszystko jest jasne i musimy cofnąć się kilka kilometrów.

Tak naprawdę plaża okazała się oddalona o około 4km na północ od Sidi Ifni
Rozpoczyna się nasz spacer po tym niesamowitym nabrzeżu
Cała plaża ciągnie się na długości około 8km

     To z czego znane jest to miejsce to dwa ogromne łuki skalne, uformowane naturalnie przez setki lat erozji. Przez lokalnych mieszkańców te monumentalne twory przyrody nazywane są nogami mamuta.

Jesteśmy coraz bliżej pierwszego przejścia w skale
Skalę otworu widać dopiero pod przejściem, jest jak hala dużego dworca
O ogromny piaskowiec ciągle rozbijają się fale, a na ścianach można podziwiać warstwy tworzące skałę
Położenie z dala od głównych dróg i utartych szlaków Legzira skutecznie się chroni przed inwazją turystów
Kolejny prześwit w skale kilkaset metrów dalej
Gigantyczna dziura, a w oddali Monika z czerwoną bluzą
W tym miejscu widać wyraźnie dlaczego tubylcy nazywają łuki nogami mamuta
Bez sprzeciwów najpiękniejsza plaża na jakie byliśmy do tej pory
Na plaży spędziliśmy całe popołudnie aż do zachodu słońca
Ocean wyrzucił niedaleko na brzeg wielką meduzę, Monika odważyła się dotknąć
Legzire Beach - prawdziwa marokańska dziewica wśród plaż
Kilka scen pod łukiem skalnym i krótki film przyrodniczy o meduzie
Woda morska z wiatrem wymywa drobinki skały a większe kamienie odrywają się i spadają na piasek
Tutaj prawie do zapadnięcia zmroku spędzamy resztę wieczoru po prostu ciesząc oczy widokiem
Na zakończenie spotkania z Legzire Beach, łyk miętowej herbaty przy małej, plażowej restauracyjce

     Tutaj dostajemy informację, że reszta grupy wróciła z gór i rusza w kierunku Guelmim. My również obieramy ten sam kierunek.

     Spotykamy się bez najmniejszych problemów na rogatkach miasta i udajemy na późną kolację.

Parkujemy prawie pod stolikami małej knajpki z kurczakami
Są konsultacje przy mapie i opowieści o wrażeniach z inaczej przeżytego dnia
Na koniec dnia duże zamówienie na kurczaki
Najadamy się do syta, bo nadchodząca noc będzie ciężka

     Po kolacji wracamy na trasę, wspólnie podejmujemy decyzję, że jedziemy bez przerwy aż do rana. Tak też się dzieje, kilometry przeskakują na liczniku, a zatrzymujemy się jedynie żeby się zmienić za kierownicą.

     Podróżowanie nocą w kraju arabskim nie należy do przyjemnych, ciągłe oślepiające reflektory wielkich ciężarówek, które ani myślą zmienić światła na mijania. Nie obyło się bez sytuacji ekstremalnych, z których najgroźniejsza skończyła się jedynie złożonym lusterkiem.

     Mocna kawa nad ranem daje nowe pokłady energii i już powoli zaczyna świtać...