Zgodnie z planem jeszcze przed południem stawiamy się na granicy mauretańsko-marokańskiej, pas międzygraniczny
zaskakuje nas swoim niepowtarzalnym klimatem, a całodzienne kilometry w palącym słońcu Mauretanii sprawią, że zmierzymy się z kolejnymi przeciwnościami losu.
Nocleg już od kilku dni na otwartej przestrzeni, ale z widokiem na ocean
fot. Happylandy
Ze wszystkich aut utworzyliśmy szczelne podwórko w środku dla namiotów i stolików
fot. Borówa
Co odważniejsi wybrali się na kąpiele w słonej wodzie
fot. Asia i Marcin
Plaża w tym miejscu zupełnie bezludna
fot. Asia i Marcin
Podobno woda zimniejsza niż w naszym rodzimym Bałtyku, jednak to nie przeszkodziło w zanurzeniu
fot. Asia i Marcin
Po powrocie zwijamy obóz, bo granica i Mauretania czeka
fot. Borówa
Przygotowania do przewiezienia kontrabandy, cały alkohol przelewamy do imitacji gaśnic samochodowych
fot. Borówa
Marcin z Bartkiem meldują swoją gotowość do odjazdu
fot. Borówa
Jeszcze przed granicą tankujemy się do pełna, wg naszego rozeznania paliwo w Mauretanii jest droższe
Przejście graniczne po stronie Marokańskiej nie sprawia żadnych problemów, jednak trzeba trzymać wartę
przy okienku pierwszego celnika i podsuwać stos naszych dokumentów pośród wielu paszportów. Potem tylko każdy musi się ładnie uśmiechnąć i odebrać papiery do rąk własnych.
Zostaje odprawa celna auta i możemy wjechać na pas międzygraniczny.
Od Sahary Zachodniej męczą nas ciągłe pytania o wykonywany zawód, to jedyne pytanie jakie zadaje policja przy każdej kontroli
i na granicach (pewnie mają na to rubryczkę i muszą wpisywać).
Żeby bardziej urozmaicić sobie tą obowiązkową procedurę, wymyślamy coraz to inne zawody. Oczywiście za
każdym razem z kamienną twarzą próbujemy powstrzymać śmiech, który gości na naszych twarzach po całym zajściu. Pomysły są najróżniejsze od farmera, po psiego fryzjera, drwala, aktora a na
tancerce na rurze skończywszy.
Tak się uśmiechamy do celników, przyjazne nastawienie sprzyja nawiązywaniu dobrych relacji
fot. Borówa
Po odprawie znajdujemy się w kilkukilometrowym pasie międzygranicznym
fot. Borówa
Przeprawa tego kawałka drogi, to prawdziwa ekstremalna jazda dla naszych osobówek
Obszar między Mauretanią a Marokiem, to dla nas coś nowego. Nie da się nie zauważyć spalonych wraków po obu stronach szlaku, co uzmysławia nam, że
poruszamy się w samym środku saharyjskiego pola minowego.
Te kilka kilometrów są niemym świadectwem sporów, jakie toczyły się tutaj o prawa do Sahary Zachodniej między Marokiem a Mauretanią jeszcze w latach
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Źródła podają, że jest tutaj około 30 tysięcy min
Czujemy się lekko nieswojo mijając takie żelastwa
fot. Borówa
Są też inne porozrzucane rzeczy, ale to jednak nie pozostałości po wojnie
Ogromne masy śmieci również na każdym kroku
Jak przystało na rasowych turystów, mamy mały plan pozwiedzać to miejsce
Parkujemy auta i udajemy się z bliska zobaczyć kilka wraków
fot. Borówa
Każdy zabiera ciężkie narzędzia i inscenizujemy zdjęcia
Wsiadamy do resztek niegdysiejszego Mercedesa
fot. Borówa
Wyglądamy jak prawdziwi rebelianci z ruchu oporu
fot. Happylandy
Wspólnego zdjęcia nie potrafiliśmy sobie odmówić
fot. Happylandy
Marcin jeszcze na chwilę łapie promienie słońca
Ruszamy dalej, tam gdzie na horyzoncie jest wysoka antena znajduje się odprawa celna Mauretanii
fot. Borówa
W pasie międzygraniczny działa też ogromna ilość komisów i złomowisk samochodowych. Tradycją jest tutaj odprawienie się po stronie marokańskiej,
zostawienie pojazdu i powrót do Maroka z czystym paszportem. Wielu Mauretańczyków zakupuje tu auta, wjeżdża do Maroka i w drodze powrotnej znowu je odsprzedaje.
Daje się zauważyć wiele aut na holenderskich, niemieckich czy francuskich tablicach rejestracyjnych.
Najbardziej cenioną marką są oczywiście Mercedesy
fot. Borówa
Niektóre parkingi i oferta samochodów jest naprawdę imponująca, każdy znajdzie coś dla siebie
fot. Borówa
Po wizycie w górskiej wiosce, w busie Marcina i Bartka urwała się śruba mocująca prawy amortyzator z przodu. Na jednym z takich
komisów postanowiliśmy poszukać pomocy.
Odbijamy lekko z głównego szlaku i zajeżdżamy pod "bramy" handlarzy
fot. Borówa
Oczywiście wszyscy bardzo szybko jesteśmy brani za potencjalnych sprzedawców naszych czterech kółek
Odrzucamy wszystkie oferty kupna, a Marcin tłumaczy czego potrzebujemy
fot. Borówa
Oczywiście z dialogu mało wynika, więc naoczne oględziny rozwiewają wszelkie wątpliwości
fot. Asia i Marcin
Nie wiemy do końca jakie panują tutaj zasady i ceny, bo za śrubę usłyszeliśmy kwotę 30EUR, oczywiście suma nie do zaakceptowania
i wbrew pozorom ciężko coś utargować.
Wracamy do aut i ponownie obieramy kierunek na budki mauretańskich celników
Górująca nad całym terenem antena już coraz bliżej
fot. Borówa
Dostrzegamy już żółte księżyce na zielonym tle, flagi Mauretanii powiewają na wietrze po obu stronach bramy
fot. Happylandy
Kolejna odprawa celna również nie należy do skomplikowanych, wszystko udaje się załatwić w obrębie jednego parkingu,
nawiasem mówiąc postój na granicy jest płatny i po całej biurokratycznej procedurze trzeba jeszcze uiścić drobna kwotę za postój.
Wśród celników daje się już słyszeć charakterystyczne słowo "kadu" oznaczające prezent, rozwiązanie jest proste,
albo udajemy, że ich nie rozumiemy, albo dostają długopis, który akurat mieliśmy w ręku.
Formalności z autami, to również prosta sprawa, brak jakiejkolwiek szczegółowej rewizji, tylko otwieramy bagażniki i
jesteśmy wolni.
Na granicy wymieniamy jeszcze pieniądze i możemy ruszać na podbój Mauretanii
fot. Happylandy
Tuż za granicą szukamy pierwszej atrakcji, czyli linii kolejowej Nawazibu. Ten jednotorowy szlak przebiegający przez
Mauretanię i Saharę Zachodnią, łączy porty oceaniczne Nawazibu i Kansadu z kopalniami rudy żelaza, kończąc się w okolicach Zaouret.
Mamy nadzieję spotkać tutaj regularnie jeżdżące najdłuższe towosy na świecie o długości dochodzących do 2,8 kilometra.
Dwa tego typu pociągi kursują codziennie na trasie Nawazibu – Zaouret.
Jedziemy drogą N2 w kierunku Przylądka Białego, to tutaj przeważnie można spotkać pociąg
fot. Herbu
Rzeczywiście tory biegną tuż przy drodze
Niestety pociągu nie udaje się namierzyć
Naszą osobówką zapuszczamy się kilka kilometrów dalej, a reszta parkuje przy drodze
Jest już popołudnie i najprawdopodobniej pociągi są gdzieś w drodze, wracamy więc do reszty i okazuje się, że mamy
dłuższy postój spowodowany małymi awariami.
Auto Marcina i Bartka bez działającego amortyzatora strasznie ściąga podczas hamowania
fot. Herbu
Zapada decyzja, że wykręcone zostaną oba amortyzatory z przodu
fot. Herbu
W międzyczasie można coś przekąsić
Chłopaki z zestawem narzędzi zabierają się za naprawę
To tutaj wyjaśnia się dlaczego Marcin zabrał narciarskie gogle, przy gruncie wiatr unosi piasek i sypie w oczy
U Dymitra i Borówy okazuje się, że zgubili korek do chłodnicy przy ostatnim sprawdzaniu wody
Szybko uzupełniają potrzebny płyn, a Piotrek odkrywa idealne zastosowanie dla piłeczki tenisowej
W Mauretanii czujemy już oddech "czarnej Afryki", większa część kraju to pustynie Sahary, dopiero na południu
krajobraz zmienia się w sawanny porośnięte akacjami, kończąc się jedyną, dużą, graniczną rzeką Senegal.
Pierwsze tak duże stado wielbłądów na naszej trasie
fot. Happylandy
Zwierzęta zupełnie nic sobie nie robią z pędzących tuż obok samochodów
fot. Happylandy
Czarny, praktycznie nowy asfalt, prowadzi aż po horyzont
fot. Happylandy
Trochę zmontowanych materiałów z popołudniowego przejazdu
Dzisiejszego dnia chcemy dotrzeć do stolicy, czyli Nouakchott, jest to nieco ponad 400km od granicy i choć nie zostaje nam wiele
czasu do zachodu słońca, to dzielnie pędzimy na południe.
Na trasie N2, Mauretania daje się poznać jako typowe państwo policyjne, przy ponad 20-tej kontroli tracimy rachubę.
Takie spotkania zmniejszają naszą średnią prędkość, bo przeważnie tracimy za każdym razem 10-15min. Humory poprawia nam jedynie kolejne wymyślanie dziwacznych zawodów, które podajemy mundurowym.
Krótkie postoje zdarzają się sporadycznie
fot. Happylandy
Jedne z nielicznych zabudowań po drodze do stolicy
fot. Herbu
Monika poznaje sympatyczną Mauretankę i zostawia kilka drobiazgów dla dzieci
fot. Happylandy
Kilkanaście minut przed zmrokiem naszą uwagę przykuwają malownicze wydmy, które przy świetle zachodzącego słońca,
mają intensywnie pomarańczowy kolor.
Niewysokie wydmy Sahary leżą tuż przy drodze na wyciągnięcie ręki
Parkujemy przy drodze i biegniemy na piaski
fot. Herbu
Jak dzieci wpuszczone do nowej piaskownicy
fot. Happylandy
Każdy wydeptuje własną ścieżkę
fot. Asia i Marcin
Krajobraz jest niesamowity
fot. Happylandy
Nad synchronizacją trzeba jeszcze popracować
fot. Happylandy
Wszyscy dobrze się bawią
Zdjęcie Asi zostanie na długo w naszej pamięci
fot. Happylandy
Po gimnastyce na wydmach pora wracać do aut
Tak szybko jak piasek zaciera nasze ślady, tak szybko my ruszamy w drogę
fot. Happylandy
Słońce coraz niżej na horyzoncie
fot. Happylandy
Żegnamy malownicze pomarańczowe piaski
fot. Asia i Marcin
Trasa jeszcze kilka kilometrów ciągnie się wzdłuż wydm
fot. Asia i Marcin
Naszym zwyczajem, staje się już obserwowanie zachodu słońca z okien samochodu
fot. Borówa
Jakieś 100km przed stolicą Bartek daje niepokojący komunikat przez cb-radio. Twierdzi, że silnik wszedł na wysokie obroty, wydał metaliczny dźwięk
i auto zgasło. Wszyscy wiemy, że nie brzmi to dobrze...
Po podniesieniu maski, promieniujące ciepło i zapach metalu daje się wyczuć na policzkach
Po krótkim ustaleniu faktów, okazuje się, że nikt dzisiaj nie sprawdził poziomu wody, Bartek myślał, że zrobił to Marcin, a Marcin był przekonany, że zajął
się tym Bartek.
Pierwszą rzeczą jaka przychodzi na myśl jest uzupełnienie płynu w silniku.
Marcin z sceptyczną miną uzupełnia braki
Dochodzą do nas dziwne dźwięki i chłodnica zmienia się w parowóz
Po ostudzeniu silnika próbujemy zapalić go na zaciąg, auto ponownie wchodzi na wysokie obroty i milknie bezpowrotnie.
Diagnoza jest już tylko jedna, uszczelka pod głowicą.
Gwiazdy nie są nam dziś przychylne
fot. Happylandy
Decydujemy się jechać dalej z busem Marcina i Bartka na sztywnym holu. Musimy dotrzeć do stolicy, choćby i nad ranem,
tam trzeba będzie znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Ruszamy w dalszą drogę
Do Nouakchott docieramy grubo po północy, na szczęście Martin ma sprawdzone miejsce, w którym mamy się zatrzymać.
Wiemy dokładnie jak trafić i na przedmieściach stajemy u progu hotelu.
Oberża Sahara leży tuż przy głównej drodze wlotowej do miasta
fot. Nina
Mały, przytulny hostelik staje się naszą oazą na tą noc
fot. Nina
Jest też internet bezprzewodowy i nawet mimo późnej pory nawiązujemy kontakt z bliskimi
fot. Nina
Każdy też marzy o normalnym prysznicu
fot. Nina
Domowa atmosfera wnętrz sprawia, że szybko czujemy się jak u siebie