Większą część dzisiejszego dnia postanawiamy przeznaczyć na odkrywanie uroków stolicy Mauretanii. Plan jest jednak
jeszcze bardziej ambitny, bo wieczorem chcemy przekroczyć granicę z Senegalem na południu w Rosso.
Do korytarza hotelu powoli dobiegają promienie porannego słońca
fot. Nina
Nouakchott jest jedną z najmłodszych stolic afrykańskich, ustanowiono ją po odzyskaniu niepodległości w 1960r. A jeszcze na początku XXw. w miejscu dzisiejszego miasta
istniała tylko pustynna studnia. W 1904 roku zbudowano tu niewielki posterunek wojsk francuskich, a w latach 20-tych fort i lotnisko do obsługi samolotów pocztowych.
Dziś miejsce to zamieszkuje prawie 1mln mieszkańców, a stolica jest atrakcyjnie położona niedaleko wybrzeży Atlantyku oraz bezpośrednio na trasie biegnącej do senegalskich miast
Saint Louis i Dakar, historycznie o dużym znaczeniu gospodarczym dla Mauretanii.
Wczesną porą Nina z Tomkiem wybierają się na poranny spacer w okolicach hotelu
fot. Nina
Wiele sklepików i lokali usługowych jest jeszcze szczelnie zamknięta
fot. Nina
Powoli dowozi się świeże produkty i wypieczony na dzień chleb
fot. Nina
Chrupiące bagietki wyglądają bardzo apetycznie
fot. Nina
Można też odnaleźć instalacje rodem z NASA
fot. Nina
Do centrum prowadzi jedna główna ulica asfaltowa, poza nią trafimy jedynie na piaszczyste klepiska
fot. Nina
Mała dziewczynka spotkana gdzieś przy parkingu
fot. Nina
Pora wracać do hotelu na śniadanie w ramach atrakcji warto skorzystać z usług lokalnego taksówkarza
fot. Nina
Powrót do bram Oberży Sahara
fot. Nina
Słońce już coraz wyżej oświetla malownicze wejście
fot. Nina
Po powrocie ze spaceru wszyscy są już na nogach i zasiadamy do śniadania. Zaraz po jedzeniu mają się zjawić mechanicy, których
polecili nam właściciele hostelu. Chcemy ocenić szansę na naprawę busa Marcina i Bartka i podjąć decyzję co do dalszej trasy.
Świeże bagietki, które widziała Nina z Tomkiem są również podstawą naszego śniadanka
fot. Asia i Marcin
Kanapki z dżemem i mocna kawa, skromny mauretański posiłek na początek dnia
fot. Asia i Marcin
W trakcie kiedy ważą się losy zepsutego busa, postanawiamy wybrać się do centrum miasta. Niestety Nouakchott nie może pochwalić się długą listą
zabytków, a właściwie nie ma ich wcale.
Z racji krótkiej historii miasta, nie przyciąga ono wielu turystów, jest traktowane bardziej jako przystanek i baza noclegowa na drodze do Senegalu lub Maroka.
W jedną z bocznych dróg kierujemy się bliżej centrum
fot. Borówa
Obserwujemy mieszkańców i ich codzienne życie z wielkim zaciekawieniem
fot. Asia i Marcin
Próbujemy odszukać uliczki targu miejskiego, który jest jednym z bardziej interesujących miejsc. Jednak Nawakszut, jako wielka aglomeracja w Afryce, stanowi duże zagrożenie dla niezależnego turysty,
w dzielnicach slumsów zdarzają się napady na białych i kradzieże. W grupie czujemy się jednak bezpiecznie.
Powoli docieramy na obrzeża targowiska
fot. Borówa
Ruch samochodowy i pieszy coraz większy
fot. Borówa
Życie mieszkańców skupia się w dużej mierze na bazarze
fot. Asia i Marcin
Parkujemy w jednej ze spokojniejszych uliczek, a wszędobylskie kozy szybką zwąchują i obskubują czaszkę na masce
fot. Happylandy
Na ulicach trudno szukać białego turysty, stąd też sami stajemy się atrakcją dla Mauretańczyków
fot. Happylandy
Samo serce bazaru bije nieco dalej, trzeba przejść przy straganach rozstawionych wzdłuż głównej drogi
Nasze piękniejsze połówki skupiają wzrok czarnoskórych kobiet i mężczyzn
Kilkadziesiąt sekund ukradkiem zrobionego filmu podczas spaceru wzdłuż bazaru
Po pewnym czasie ruch samochodowy zamiera, uliczki się zawężają i trafiamy do serca bazaru
fot. Borówa
Spacer po targu był dla nas jednym z większych przeżyć i takim pierwszym posmakowaniem Czarnego Kontynentu. Nagle znaleźliśmy się wśród w koło
krzątających się Murzynów w dziwnych strojach, wśród afrykańskich kobiet ubranych bardzo jaskrawo i kolorowo, wśród sympatycznych, obserwujących każdy nasz ruch dzieci.
Wszystko to robiło niesamowite wrażenie i pozwalało poczuć na sobie oddech afrykańskiego ducha. My zapuszczaliśmy się coraz głębiej, między kolory,
egzotyczne owoce i przyprawy, między ludzi i ich uśmiechy, słowem, wszystkie zmysły maksymalnie wyostrzone.
W mieście kolejnym tak dużym targiem jest targ rybny odbywający się przy porcie
Afryka kojarzyła nam się z szarym codziennym życiem i otoczeniem, tymczasem jest wesoło, głośno i kolorowo
Łyżki, chochle, żyrandole i inne przybory wyrabia się z suszonych owoców tykwy pospolitej
fot. Happylandy
Na targu można znaleźć praktycznie wszystko
fot. Happylandy
W dużej mierze handluje się tutaj głównie ubraniami, niestety większość asortymentu to towary importowane
fot. Happylandy
To tutaj miesza się ludność muzułmańska z północy z rdzennymi plemionami afrykańskimi z południa
fot. Happylandy
Osiołek jest jedynym środkiem komunikacji pośród uliczek targowiska
fot. Happylandy
Mobilni tragarze oferują swoje usługi kupcom przewożąc ich zakupy po placu
fot. Happylandy
Niestety Mauretańczycy nie są przyjaźnie nastawieni do aparatów fotograficznych ani tym bardziej do osób, które są w ich posiadaniu. Wszyscy
od razu krzyczą "no foto" nawet jak aparat wisi sobie bezwładnie na szyi, zasłaniają przy twarz lub odwracają głowę. Nie lubią patrzeć nawet w nieobsługiwany obiektyw.
Dużo większe zaufanie budzimy chowając aparaty lub robiąc zdjęcia ukradkiem. Tym samym większości scenerii, interesujących straganów i ludzi
nie udało nam się sfotografować.
Tutaj można poczuć, że Nouakchott to jedno z większych miast zachodniej Afryki
fot. Happylandy
Drobny handel rozluźnia relacje, wszyscy chcą się witać i padają pytania skąd jesteśmy
fot. Happylandy
Kobiety budzą nasz zachwyt na każdym kroku, piękne suknie i materiały za każdym razem przykuwały uwagę
fot. Borówa
Wśród stert ciuchów, Afrykanki szukają zawsze czegoś wyjątkowego, nie zadowalają się byle czym
fot. Borówa
Po targu krążą też zdezelowane taksówki bez szyb i większości drzwi, transportując ludzi z jednego końca na drugi
fot. Borówa
Wśród wszędobylskiej "chińszczyzny" można odnaleźć też trochę tradycyjnych wyrobów
fot. Borówa
Odwiedzamy też na chwilę sam koniec targu i jego biedniejsze rejony, gdzie panuje nieco odmienna atmosfera. Grunt pod nogami zmienia nam się w błotnistą maź, w powietrzu
unosi się zapach zepsutych ryb, jest ciasno i brudno, tutaj biały człowiek nie zagląda często.
Jest to namiastka targu rybnego, który odbywa się przy linii oceanu jakieś 4km stąd
fot. Borówa
Handluje się tu głównie wszelkiego rodzaju mięsem, a niepotrzebne resztki skutecznie giną pod stopami przechodniów
fot. Borówa
W tych rejonach nie zabawiamy długo, choć panuje tu bardzo swojska atmosfera
fot. Borówa
Stoisko z górą masła, woreczki z wodą u dołu mają nieco studzić ten produkt
fot. Borówa
Na targowisku znajduje zatrudnienie znaczna większość mieszkańców Nouakchott
fot. Borówa
Przerwa obiadowa dla osiołka
fot. Borówa
Otacza nas coraz więcej ludzi z czarnym kolorem skóry, jest to ludność napływowa z południa Afryki. Południe Mauretanii zamieszkują członkowie murzyńskiej grupy
etnicznej zwanej Wolofami.
Wolofowie kontrolują dziś znaczną część handlu w regionie, zwłaszcza w Senegalu. Posługują się językiem wolof, który dzięki ich dominacji ekonomicznej i liczebnej,
powoli wypiera w tej części świata języki francuski i angielski.
Tradycyjnym zajęciem Wolofów jest handel i żarowe rolnictwo, w mniejszym zakresie także rybołówstwo, myślistwo i hodowla. Lud ten posiada także dobrze rozwinięte
rzemiosło - głównie tkactwo oraz obróbka metali, drewna i kości.
W tym rejonie Afryki Wolofowie liczą około 3,6 mln. przedstawicieli z czego 185 tys. żyje w Mauretanii
fot. Borówa
Między XIII a XIX wiekiem Wolofowie tworzyli organizację państwową, było to królestwo Dżolof
fot. Borówa
Fryzjerka warkoczyków przed swoim zakładem
fot. Borówa
Piotrek jako jedyny miał dar do zjednywania sobie osób na targu z obiektywem aparatu
fot. Borówa
Były też zakątki bardziej bezludne i nieuporządkowane
fot. Borówa
Kolejny sympatyczny uśmiech i przyzwolenie na zdjęcie
fot. Borówa
Dużo łatwiej było fotografować dzieci, rodzice wręcz nakłaniali do zrobienia zdjęcia ich pociechom
fot. Borówa
Tutaj panowie nieco rozbawieni naszym zainteresowaniem
fot. Borówa
Obróbka metali, kamieni i złota i mamy tradycyjną, ręcznie robioną biżuterię
fot. Borówa
Nawet nie zauważyliśmy, że na targu spędziliśmy już dużo czasu, nasze kroki kierujemy w drogę powrotna
fot. Borówa
Tutaj ciągle coś się dzieje, słychać klaksony, głośną muzykę i okrzyki w dziwnym języku
fot. Borówa
Próbujemy zorientować się przy asfalcie i zmierzamy w kierunku zaparkowanego samochodu
fot. Borówa
W drodze powrotnej udało nam się jeszcze nabyć kilka płyt z tradycyjną muzyką do aut
fot. Happylandy
"Czerwona krówka" wiernie czekała na nas w pozostawionym miejscu
fot. Borówa
Z targu ruszamy do mechanika sprawdzić diagnozę i postępy w pracach nad ożywieniem busa Marcina i Bartka.
Nieopodal busa rozgrywki o puchar Afryki
fot. Borówa
Palące słońce coraz bardziej daje się we znaki, temperatura w ciągu dnia przekracza 30st.
fot. Asia i Marcin
Wśród kilku głównych ulic szukamy warsztatu mechanicznego, gdzie rano odstawiliśmy busa
fot. Nina
Tradycyjne islamskie nakrycia jelabije zmieniają w Mauretanii nieco kształt i kolory
fot. Nina
Typowy chaos na skrzyżowaniach
fot. Borówa
Docieramy do warsztatu, gdzie naprawa idzie już pełną parą. Głowica zdemontowana, diagnoza o uszczelce stała się faktem. Mechanicy zapewniają, że
jutro przed południem samochód będzie skończony.
Skromne podwórko skrywa warsztat i naszego białego pacjenta
fot. Borówa
Postępy widoczne gołym okiem, od rana silnik rozebrany
fot. Borówa
Głowica jak na dłoni
fot. Borówa
Szef zakładu dokładnie pokazuje miejsce uszkodzenia uszczelki
fot. Borówa
Okolica była istnym skupiskiem zakładzików i drobnych warsztatów
fot. Nina
Każdy spieszył w te rejony by szukać pomocy w różnych sprawach
fot. Nina
Po oględzinach auta wracamy przez miasto do hotelu
fot. Nina
Okolica obficie zaopatrzona w liczne rozsypujące się auta, każda część zamienna się znajdzie w razie potrzeby
fot. Nina
Wszystko co da się naprawić otrzyma swoje drugie życie
fot. Nina
Wracamy do hotelu by zaplanować nasze kolejne kroki
Podczas rozmowy na tarasie zapadają wiążące decyzje. Wspólne czekanie na auto do dnia jutrzejszego wydaje się
bezcelowe dla całej grupy, tym bardziej, że znając realia afrykańskie, naprawa najprawdopodobniej się przedłuży.
Bartek z Marcinem zostają kolejną noc w hotelu i odbierają jutro auto. Asia zostaje przygarnięta do auta Borówy i Dymitra i ruszamy z ambitnym planem przekroczenia
dzisiaj granicy z Senegalem. Wizy do Senegalu i Mauretanii mamy wielokrotne, więc w razie kłopotów jedno auto wróci na pomoc.
Czas na opuszczenie pokoi
Przytulne wnętrza trzeba zamienić na fotel samochodu
Pakujemy wszystko i w 3 auta ruszamy na południe
Oberża Sahara bardzo miło wpisała się na listę miejsc, w których komfortowo się przebywa i nocuje
Jest późne popołudnie, a my mamy do zrobienia około 300km do małego przejścia granicznego Diama-Maka, które zamykają oko godziny 18-ej.
Wiemy od początku, że dojazd tam zajmie więcej czasu, więc decydujemy się na zmianę trasy i przekroczenie granicy w Rosso, do którego mamy około 200km i funkcjonuje do godz. 20-ej.
Przejście w Rosso budzi nieco nasze obawy, bo krążą plotki, że to miejsce nie należy w przekraczaniu do najłatwiejszych. To największe
przejście graniczne z Senegalem, które dodatkowo wymaga przeprawienia auta promem przez rzekę. Dużo załatwiania, papierologii i historii o łapówkach, których unikamy jak ognia. Przejście Diama-Maka
jako jedyne ma wybudowany most, więc wszystko przebiega dużo sprawniej.
Z pod hotelu kierujemy się drogą wylotową N1 na południe
fot. Borówa
Nawakszut charakteryzuje się niską zabudową, na próżno szukać tutaj wieżowców
fot. Borówa
Na obrzeżach miasta duże zagłębie stolarskie
fot. Nina
Wytwarza się tu głównie stoły i krzesła, ale także inne nieskomplikowane meble
fot. Nina
Tutaj można zaobserwować jak optymalnie wykorzystuje się transport
fot. Borówa
Wylot z miasta to szeroka dwupasmowa aleja z latarniami
fot. Borówa
Nasze zainteresowanie wzbudza też małe centrum handlu piaskiem i żwirem
fot. Borówa
I kto powiedział, że na pustyni nie da się zarobić i sprzedawać piasku
fot. Borówa
Im dalej od centrum tym bardziej luźna zabudowa
Transport miejski, czyli busy upchane do granic możliwości, jeżeli ktoś jest w stanie się "uczepić" korzysta z podwózki
fot. Borówa
Widać, że wzbudzamy powszechną sympatię i pozdrawiamy się wzajemnie
fot. Borówa
Wylot ze stolicy bardziej przypomina wioskę niż przedsmak metropolii
fot. Borówa
Tradycyjnie już na rogatkach miasta kontrola policyjna
Pan Władza wyrasta jak spod ziemi, a cały jego posterunek stanowi motor tuż przy poboczu
fot. Borówa
Kolejne kilkanaście minut postoju w oczekiwaniu na spisanie każdego paszportu
fot. Borówa
Trasa początkowo prowadzi nadal przez suche, bezkresne, piaszczyste bądź kamieniste pustkowia. Monotonną jazdę
uatrakcyjniają jedynie częste wizyty wielbłądów na drodze.
Powoli wkraczamy w rejon geograficzny Sahelu, ta część Afryki cechuje się klimatem półsuchym z porą deszczową trwającą tylko 2-3 miesiące
w ciągu roku. Z tego względu te tereny mają duże problemy jeżeli chodzi o pozyskiwanie wody pitnej.
Zwierzęta często ani myślą ruszyć z miejsca, stoją na środku drogi nie zważając na samochody i głośne klaksony
fot. Borówa
Pora sucha trwa maksymalnie 10 miesięcy, roślinność jest głównie półpustynna i stepowa, wśród mieszkańców tych terenów dominuje
koczownicze pasterstwo.
Duże stado wielbłądów niedaleko drogi
fot. Borówa
Kolejna grupa zwierząt przy wodopoju
Przez to, że obszar jest nawiedzany suszami, pociąga to za sobą liczne straty w ludziach i gospodarce regionu.
W zasadzie Sahel powoli staje się pustynią.
Można powiedzieć, że spotkania z kontrolą policji przeplatały się z wizytami jednogarbnych przybyszów
fot. Borówa
Poza zwiększoną czujnością na zwierzęta droga nie była wymagająca, w dużej mierze asfalt prosty po horyzont
fot. Happylandy
Im dalej na południe tym krajobraz zaczyna nam się wyraźnie zmieniać głównie za sprawą coraz częściej wystających z piasku
akacjowych drzew.
Fauna też inna, tym razem na drodze coraz więcej bydła, ale krowy równie odważne na drodze jak wielbłądy
fot. Borówa
Ruch ciężarowy na południu większy i można najeść się nerwów podczas manewrów Mauretańskich kierowców
fot. Happylandy
Kolejne przykłady wykorzystywania przestrzeni ładunkowej do granic wytrzymałości
fot. Nina
Również jakość asfaltu nam się pogarsza, musimy informować tyły o ubytkach w nawierzchni
fot. Nina
Powoli wkraczamy w kolejną szatę roślinną jaką jest sawanna, w krajobrazie zaczynają dominować niskie, rzadko rozproszone drzewa. W takim miejscu
można już zapomnieć o porach roku, które znamy z Europy, tutaj wyróżnia się jedynie porę suszy trwającą od 5 do 7 miesięcy oraz w pozostałej części roku porę deszczową.
Jak miło po tylu dniach zobaczyć zielone drzewa
fot. Nina
Strefa sawann jest stosunkowo gęsto zaludniona, a warunki klimatyczne sprzyjają osadnictwu
fot. Nina
Mieszkańcy tych terenów zajmują się głównie rolnictwem i wypasem czy też hodowlą zwierząt
fot. Nina
W jednej z miejscowości duży transport zboża, a wszystko pod nadzorem wojska
fot. Nina
Za wioską następny punkt kontroli policji i umykają kolejne cenne minuty
fot. Nina
Docieramy do Rosso, czwartego co do wielkości miasta Mauretanii i stolicy regionu At-Tarariza. Miejscowość leży nad rzeką Senegal,
która jest jednocześnie granicą właśnie z Senegalem, to tutaj znajduje się punkt przeprawy promowej na trasie łączącej Nouakchott z Dakarem.
Miejscowość o podobnym klimacie i zabudowie co opuszczona przez nas wcześniej stolica
fot. Borówa
Sucho, dużo kurzu i ogólnie panujące śmieci
fot. Nina
Zatrzymujemy się na chwilę, żeby posprawdzać wszystko przed wjazdem na granicę
fot. Happylandy
Szybko zostajemy osaczeni przez małych sprzedawców owoców, orzechów i pieczywa
fot. Nina
Dobijamy targu na woreczek mandarynek i rozdajemy kilka drobiazgów dzieciakom
fot. Nina
Pora zebrać siły i ruszać na granicę
fot. Borówa
Granica z Rosso zostanie na długo w naszej pamięci, a szczególnie odprawa po stronie Senegalu. W części Mauretańskiej zaraz w kolejce na prom zostajemy
osaczeni przez naganiaczy oferujących swoją pomoc w załatwianiu formalności wyjazdowych.
Mamy niecałe 20min do kursu ostatniego promu tego dnia, pierwsze co trzeba załatwić to bilety na prom, młody Mauretańczyk, który nam pomaga, twierdzi, że wtedy
mamy pewność dotarcia na drugi brzeg jeszcze dzisiaj. Chłopaki chwilę negocjują ceny na niższą, osobową stawkę za busy, nie działa pokazywanie dowodu i wmawianie, że to auto osobowe, ostatecznie tylko my na "Renatę" dostajemy
tańszy bilet, a za busy trzeba płacić jak za ciężarówkę.
Kolejne okienka to odprawa paszportowa i na sam koniec jeszcze po stronie Mauretańskiej trzeba wykupić senegalskie ubezpieczenie OC, łączne opłaty wyniosły nas
około 60EUR, a i tak udało nam się wytargować niższe stawki OC za trzy auta.
Zostało już tylko wjechać na prom i opuścić Mauretanię, o dziwo, nikt nam nie zaglądał do aut i bagażników, tylko papierologia, opłaty i byliśmy wolni.
W kolejce na prom dwie sympatyczne Mauretanki chętnie pozowały do zdjęć
fot. Nina
Kończymy krótką znajomość po znakach, że można już wjechać na prom
fot. Nina
Rzeka Senegal to jedna z dłuższych rzek zachodniej Afryki, łącznie z dopływami przekracza długość 1600km. Swoje źródło ma na terytorium Mali, a w dolnym biegu tworzy
naturalną, całą długość granicy Mauretanii z Senegalem i wpada do Oceanu Atlantyckiego.
Ostatni prom przybija do brzegu
fot. Nina
Wraz z nami na promie znajduje się jeszcze jedno auto osobowe i kilka ciężarówek
fot. Borówa
Martin jako pierwszy będzie zjeżdżał z promu
fot. Happylandy
W czasach kolonialnych śródlądowa żegluga była jedną z ważniejszych linii transportowych, dzisiaj transport odbywa się w dużej mierze wzdłuż biegnących brzegiem Senegalu
dróg samochodowych. Rzeka swoją główną rolę zamieniła na źródło wody do nawadniania okolicznych pól uprawnych i pozostał jedynie mały ruch pasażerski w okolicach przejść granicznych.
Żegnaj Mauretanio
Słońce już nisko na horyzoncie, a my w dobrych humorach
Prom przeznaczony jest głównie do przeprawy samochodów, piesi korzystają z pomocą taksówek wodnych, gdzie za drobną opłatą
można przeprawić się na drugi brzeg.
Transport odbywa się za pomocą niewielkich płaskodennych łodzi zwanych pirogami, które napędzane są siłą mięśni za pomocą wiosła, jeśli piroga ma zamontowany mały
silnik spalinowy wtedy mówi się na nią peke-peke. Taka łódka idealnie nadaje się do poruszania po bardzo płytkiej wodzie i łatwo można ją wyciągnąć na brzeg.
W niedalekiej odległości od promu kursuje właśnie piroga również w stronę Senegalu
Z kierowcami innych aut nawiązujemy krótkie znajomości
fot. Borówa
Ludzie ciężko tutaj pracują żeby zarobić na chleb
fot. Borówa
Pod panowaniem francuskim Mauretania i Senegal były jedną jednostką administracyjną, po ruchach niepodległościowych wytyczono granicę na rzece, dzieląc tym samym
miasto pomiędzy dwa kraje. Dla rozróżnienia miasto po stronie senegalskiej nazywano się Rosso-Senegal.
Przecinamy powoli niewidzialną granicę między państwami na rzece
fot. Happylandy
Mamy obawy czy mimo prawie wieczornej pory uda nam się jeszcze załatwić formalności po stronie senegalskiej
fot. Nina
Coraz bliżej brzegu i coraz większy harmider na pokładzie
fot. Nina
Odjeżdżamy z promu i zatrzymujemy się zaraz na bocznym klepisku, od razu plaga dzieciaków i młodzieży przybiega z wyciągniętymi rękami, czujemy się
osaczeni, wszyscy wyrastają jak spod ziemi. Robi się tłoczna atmosfera, a sprawne rączki jednego z młodocianych Senegalczyków wędrują do półeczki gdzie leży mój telefon, Monika szybko opanowuje sytuacje i
udaremnia próbę kradzieży. Od tej chwili wiemy, że trzeba pilnować się nawzajem i obserwować nasz dobytek.
Kolejni naganiacze łapią nas w swoje sidła i ruszamy za nimi do odprawy paszportowej, posterunek policji znajduje się za bramami portu. W małym budyneczku
policjant spisuje całą naszą grupę i kolejny raz budzimy naszą kreatywność w wymyślaniu zawodów. U panów mundurowych zostawiamy po 10EUR od auta, bo podobno taka jest opłata, ale oczywiście nikt nie da nam
na nią żądnego potwierdzenia ani kwitka. Nasz próby negocjacji kończą się rzuceniem paszportów i ostatecznie jesteśmy zmuszeni uiścić tą kwotę.
Dymitr szybko zawiera znajomości z kim trzeba i zapada ład i porządek
fot. Nina
Od kontroli paszportowej jesteśmy prowadzeni do kolejnej blaszanej budki odprawy celnej. Tłumaczymy tam, że jesteśmy turystami z prywatnymi własnymi samochodami i docelowo kierujemy się
do Gambii, a po drodze chcemy zwiedzić Senegal. Strasznie oporny celnik ciągle wmawia nam, że od nowego roku zmieniły się przepisy i nie ma możliwości wjechać do Senegalu swoim autem bez dokumenty Carnet de Passage.
Urzędnik uporczywie twierdzi, że jedyną formą dostania się do Gambii jest eskorta, która kosztuje 300EUR, w cenie dostajemy żołnierza, który najkrótszą drogą jedzie z nami
i zostawia nas na gambijskim przejściu granicznym. Długa kłótnia i tłumaczenia nie dają efektów, ciągle słyszymy "Eskort, eskort", za drzwiami zapada zmrok, a celnik oznajmia, że kończy już swoją pracę, a jutro możemy
porozmawiać z szefem cła, który i tak potwierdzi jego wersję.
Tym sposobem zostajemy na nocleg na ziemi niczyjej, jesteśmy odprawieni z Mauretanii, a do Senegalu nas nie wpuszczono. Nie czujemy się w tym miejscu bezpiecznie, a
na dodatek mamy spędzić tu noc. Brak toalet, ogólnie panujący brud, śmieci i brak prywatności z ciągłym wzrokiem na sobie senegalskich band dzieciaków, to charakter tego nabrzeża.
Auta udaje nam się przeparkować pod główne wejście budynku kontroli celnej i zapadamy w czujny sen.
Większość młodzieży bierzemy na przeczekanie i kiedy oni wracają do domów my po północy kładziemy się spać