Pierwszy oficjalny dzień w Senegalu

     Dziś drugie starcie z odprawą celną w Rosso i tym razem sukces. Na popołudnie przejazd i zwiedzanie St. Louis, a nocleg na malowniczym campingu Zebrabar na południu miasta.

Wraz ze wschodem słońca jesteśmy już na nogach
fot. Nina
Nad ranem pojawiają się młodzi Senegalczycy z wierzchowcami
fot. Nina
Rzeka pełni uniwersalną rolę, kąpie się w niej również zwierzęta hodowlane
fot. Borówa
Było nawet kilka dowodów na to, że konie potrafią pływać i robią to chętnie
fot. Nina

     Biuro odprawy celnej otwiera się około godz. 10-ej, więc mamy mnóstwo czasu, aby dokładniej przyjrzeć się jakie panują tu zwyczaje i klimaty.

Przedsionek do pomieszczeń celników świeci pustkami, a w ciągu dnia jest tutaj bardzo tłoczno
fot. Nina
Powoli pierwsi właściciele pirogów zaczynają pracę odbijając od brzegu
fot. Nina
Przybywa jeden z pierwszych transportów z podróżnymi z Mauretanii
fot. Borówa

     Kiedy już wszyscy byli na nogach musieliśmy przeparkować auta na tyły budynku urzędników, dokładnie tam gdzie stały wczoraj po zejściu na ląd.

Słońce powoli wspinało się na horyzoncie i ogrzewało coraz to większe obszary ziemi
fot. Happylandy
Pora na śniadanko

     Wczoraj poznaliśmy sympatycznego Senegalczyka, który zaprosił nas do siebie i był dumny z tego, że przedstawia nas swojej rodzinie i że gościliśmy w jego skromnych progach. Jego brat pracuje w Rosso jako policjant, a na obrzeżach domu prowadzą małą knajpkę. On sam jest byłym żołnierzem i z czasów wojska pokazał nam wiele zdjęć, obecnie ma chyba dużo czasu wolnego i dorywczo pomaga w barze.

     To dzięki niemu, dziewczyny miały dostęp do toalety, a w rodzinnej knajpce poznaliśmy smak fatayi, która stała się naszym pierwszy i bardzo smacznym senegalskim posiłkiem.

     Na dzisiejsze drugie śniadanie również skusiliśmy się na kilka sztuk, a jest to coś w rodzaju knyszy, ale bułka jest bardziej jak pączkowe ciasto, miękka, puszysta i lekko słodka. Nadziewa się ją frytkami, warzywami, jajecznicą, a z dodatków można dobrać mięso kurczaka lub baraninę, to wszystko podlane pikantnym sosem. Smaczne, tanie i szybkie, taki senegalski fast-food.

Dawid znowu od rana wiernie nam towarzyszy i tak będzie aż do opuszczenia Rosso-Senegal
fot. Borówa

     Przy bramie i budce strażnika przejścia jesteśmy uprawnieni do przekraczania granicy, odprawa paszportowa wczoraj została ukończona i jako piesi możemy przespacerować się do centrum miasteczka. Jedynie nasze auta są bezpaństwowe i nie mogą wydostać się za bramy celnicze.

W tle widać bramę wjazdową na teren przejścia granicznego i długą kolejkę przed wjazdem
fot. Borówa
Granica od wczesnych godzin porannych tętni życiem
fot. Borówa
Oczywiście trudno tu już mówić o asfaltowanych drogach, są to jedynie równe piaskowe szutry
fot. Borówa
Cały handel i usługi skupiają się przy głównej drodze prowadzącej do granicy
fot. Borówa
Sprzedawca kanapek, który zaspokoi każdy głód kierowców czekających w kolejce
fot. Borówa
Niestety to co skrywała szuflada, nie wyglądało i nie pachniało apetycznie, my nie skorzystaliśmy z zaproszenia
fot. Borówa

     W oczekiwaniu na celników postanowiliśmy nieco się rozgościć na placu i jednak trochę pobiwakować. Między busami zawisają hamaki i upływają kolejne godziny w oczekiwaniu na urzędników.

     Od chłopaków z Nouakchott dostajemy informację, że naprawa się przedłuża i bus będzie gotowy na wieczór. My też nie mamy dla nich dobrych wiadomości i zdajemy krótką relację z perypetii w Rosso.

Siesta rozpoczęta
fot. Nina
Powoli przyzwyczajamy się do ciągłego towarzystwa małych Senegalczyków
fot. Nina
Po pewnym czasie Martin postanawia nieco odciągnąć tłumy od naszych aut i dać pokaz magicznych sztuczek
fot. Happylandy
Zjednuje sobie całkiem sporą rzeszę fanów
fot. Happylandy
Wśród oglądających są zarówno dorośli jak i dzieci
fot. Happylandy
Po pokazie większość i tak wróciła do obserwacji naszego zakątka, było ich nawet nieco więcej niż wcześniej
fot. Happylandy
Z kilkoma osobami, lepiej mówiącymi po angielsku, ustaliliśmy jeszcze kilka szczegółów dot. trasy na południe
fot. Asia i Marcin
Ogólnie wszyscy bardzo sympatyczni i uśmiechnięci
fot. Nina

     Perspektywa przebywania tutaj przez całe przedpołudnie dawała możliwość wnikliwego obserwowania ludzi. Każdy miał swoją drogę, gdzieś się spieszył, bądź na kogoś czekał. Kolejne promy przypływały i odbijały od brzegu, a my ze stoickim spokojem przyglądaliśmy się tej egzotycznej mieszance.

Jeśli nie ma dużego obłożenia samochodami, na prom zabiera się pieszych
fot. Borówa
Tutaj podobnie jak w Mauretanii, tubylcy nie lubią jak celuje się do nich z obiektywu aparatu
fot. Nina
Cały dzień granica tętni życiem
fot. Nina
Podobnie jak na bazarze, można wynająć sobie tragarza z wózkiem jeśli mamy dużo bagażu
fot. Nina
Ludzie niejednokrotnie podróżują z całym swoim dobytkiem
fot. Nina
Zwierzęta również przekraczają granicę, ale już chyba bez zbytnich formalności
fot. Nina
Przy brzegu ciągle trwa rozładunek lub załadunek na małe pirogi
fot. Nina
Ten transport stalowych prętów zaskoczył nawet kapitana promu, odpłyną tylko z tą ciężarówką na pokładzie
fot. Borówa
Niestety bliskie spotkanie z brzegiem rzeki zasmuca, jest ona bardzo silnie zanieczyszczona
fot. Happylandy
W wirze pracy nikt nie dba o czystość i porządek
fot. Nina

     Dopiero wczesnym popołudniem udaje nam się dopełnić formalności z dużą pomocą Dawida, który rozmawia z celnikami i w naszym imieniu tłumaczy czego potrzebujemy. Okazuje się, że dokument nazywa się "passa-va" i wydaje się go na 48h z przypisaniem do auta wpuszczonego na terytorium Senegalu.

     Jeżeli w ciągu 48h nie opuścimy kraju, należy zgłosić się do biura celnego w dużym mieście np. St. Louis lub Dakar i przedłużyć dokumenty o kolejne dni potrzebne na przebywanie w kraju.

W palącym słońcu Piotrek dokopuje się w końcu do parasola na dachu, swojego własnego kawałka cienia
fot. Happylandy
Trzej Amigos, z nimi trzeba było utrzymywać przyjazne stosunki, nieformalni przywódcy młodzieżowi na granicy
fot. Nina

     Jak tylko dokumenty są już w komplecie udaje nam się opuścić granicę, ostatecznie przymusowy postój był ciekawym doświadczeniem i okazją do poznania nowych ludzi i podpatrywania ich codziennego życia.

     Przed odjazdem obdarowujemy Dawida drobną sumą i małymi prezentami. Został również poinstruowany, że jutro rano granicę będzie przekraczać kolejne auto z naszej grupy i ma im pomóc w załatwianiu formalności. O Marcina i Bartka jesteśmy zatem spokojni.

Droga asfaltowa jest dopiero w fazie budowy, częściowo oddanych jest pierwsze 10km
fot. Borówa

     Od St. Louis dzieli nas niecałe 100km, które pokonujemy w mgnieniu oka. W krajobrazie dominuje tu trawiasta sawanna, na której nierzadko pojawiają się także kępki drzew. Jest to pierwszy obszar o stałym dostępie do wody pitnej na południe od Sahary.

Wioski na naszej trasie jakby wymarłe
Z jedynych żywych istot wśród zabudowań dało się zauważyć zwierzęta
Ludzie mieszkają tutaj dosłownie w szałasach lub glinianych domkach pokrytych gałęziami i trzciną

     Popołudniem docieramy do St. Louis, miasto malowniczo położone jest na 3 różnych obszarach: wsypie, półwyspie i stałym lądzie, między każdą z tych części zbudowany jest most.

     Żyje tutaj prawie 200tys. mieszkańców, a położone na wyspie zabytkowe centrum wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2000r.

     Mimo tego, że St. Louis graniczy z Mauretanią, nie otworzono tutaj przejścia granicznego, trzeba za każdym razem udać się do oddalonego o ponad godzinę drogi Rosso.

Naszym pierwszym celem, jeszcze na obrzeżach miasta, stają się bankomaty i kantory
Wbrew pozorom dość trudno jest sprzedać dolary w Senegalu
Trochę materiałów zmontowanych z ruchliwych ulic
Dostępny w FULL HD

     Zaopatrzeni w świeże pliki różanych banknotów franków CFA ruszamy w miasto, kierujemy się przez pierwszy most na wyspę, gdzie chcemy poszukać przytulnej knajpki na obiad i napić się zimnego piwa "La Gazell", o którym już tak dużo słyszeliśmy.

Wyspa ma szerokość ok 500m w najszerszym miejscu i około 2,5km długości
Ludziom przy nabrzeżu czas płynie wolno na rozmowach
fot. Nina
Odnajdujemy dobrze wyglądającą restaurację
Tak - to idealne miejsce na zjedzenie obiadu
fot. Borówa
Restauracja położona nad zatoką, gdzie wody rzeki Senegal mieszają się z Oceanem Atlantyckim
Piękna pogoda, palmy, woda tutaj można odetchnąć i zapomnieć o trudach podróży
Na horyzoncie trzecie część miasta położona na piaszczystym półwyspie Langue de Barbarie
Wszystkim już doskwiera głód, od fatai zjedzonych na granicy nic nie mieliśmy w ustach
Porcje znikają z talerzy tak szybko jak zostały zamówione
Pierwszy łyk piwa od ponad tygodnia
fot. Happylandy
I jeszcze małe grupowe zdjęcie na tarasie

     Po posiłku czas na zwiedzanie St. Louis, zostajemy nadal na wyspie tylko przeparkowujemy auta bliżej jej centrum. To tutaj zlokalizowane jest serce zabytkowej starówki.

Mimo dużego zainteresowania wśród turystów ciągle panuje tutaj ogólny nieporządek i wszędobylskie śmieci
fot. Borówa
Auta zostawiamy przy jakiejś spokojnej uliczce i udajemy się na spacer
fot. Nina
Na całej wyspie daje się zauważyć bardzo dużo muszli, piasek całej zatoki jest usiany muszelkami

     Bliżej kolonialnej części można spotkać bardzo wielu artystów, którzy mają tutaj otwarte swoje galerie, są to głównie malarze i rzeźbiarze, a motywem przewodnim ich prac są zazwyczaj kobiety i ich życie codzienne.

Każdy taki zakątek prowadzi sam artysta, można z nim porozmawiać o sztuce i negocjować ceny
Sprzedawcy gorąco zapraszają i nie akceptują odmowy, trzeba choć na chwilę zajrzeć do środka
fot. Nina
Dzieła wykonane głównie z tego, co udaje się znaleźć na śmietniku bądź ulicy, wykorzystuje się niemal wszystko
fot. Nina
Jak widać nie potrzeba dużo, aby coś stworzyć i próbować sprzedać
fot. Nina
Dość popularne wśród turystów są maski z obrzędów senegalskich szamanów
Artyści stoją na ulicy z kilkoma pracami w rękach i zapraszają do mieszkań, gdzie mają swoje pracownie
Trzeba przyznać, że są prace, które przykuwają uwagę
I kolejny autor małych obrazków z rodziną na tle pracowni
fot. Borówa

     St. Louis zostało założone w 1659 roku jako pierwsza francuska osada kolonialna w Afryce, a w XIXw. stało się stolicą wszystkich terytoriów zależny Francji w Afryce Zachodniej.

     Na wyspie otoczonej zewsząd wodami Senegalu dominuje wiekowa, kolonialna zabudowa. Wszędzie jest pełno starych, podniszczonych willi o popękanych ścianach.

Panuje przyjemna, zrelaksowana atmosfera, co pozwala w spokoju rozkoszować się urokiem miasta
Bliżej centrum coraz więcej budynków o imponujących fasadach
Widoki nad głowami jakby przenosiły w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz
fot. Happylandy
Kiedy Francuzi przenieśli stolicę regionu do Dakaru, St. Louis pozostało stolicą Senegalu i połączonej z nim Mauretanii
Dopiero w 1958r. po upadku kolonialnej potęgi Francji w Afryce, miasto straciło swoją rangę
Po opuszczeniu tych terenów przez Europejczyków, do willi i na ulice wrócili Senegalczycy
Piękne kolonialne budynki kontrastują nieco z rozsypującymi się niższymi zabudowaniami
Każda uliczka ma tutaj swój niepowtarzalny klimat
Można też podpatrywać codzienne życie mieszkańców
fot. Borówa
W większości na parterach mieszczą się sklepiki z pamiątkami lub galerie
Cztery sąsiadki spotkały się na ulicy

     Po krótkim spacerze, postanawiamy nieco zintegrować się z lokalną społecznością, najlepszym na to miejscem wydają się być progi baru, który mieścił się na jednym ze skrzyżowań.

Kolejny kufel piwa na pewno się nie zmarnuje
fot. Happylandy
W knajpce, poza jedną parą, nie było innych gości
Z Piotrkiem szybko zajmujemy miejsca przy barze
Kolejna zimniutka "La Gazell" ląduje nam w rękach
Najmłodsza Senegalka przy barze budzi duże zainteresowanie
fot. Happylandy
Córka jednej z barmanek jest dzisiaj z mamą w pracy
fot. Borówa
A kilkuletnia pociecha drugiej barmanki znajduje nowego wujka
fot. Nina
Podobieństwo widać na pierwszy rzut oka
fot. Nina
Zdjęcia z młodą mamą ma prawie cała męska część naszej grupy na swoich aparatach
fot. Happylandy
Nowa ciocia też się szybko odnalazła w swojej roli
Po dobrej godzinie opuszczamy lokal i kierujemy się nad zatokę
U przydrożnych handlarzy poza cytrusami i bananami, często kupić można też owoce morza
Popołudniem czas jakby jeszcze bardziej tutaj zwalniał
fot. Happylandy
Przy głównej ulicy prowadzącej nad portową część miasta coraz większy ruch
fot. Nina

     Rzeka w porze suchej płynie sobie łagodnie przez szerokość zatoki, ale ma jednak swoje drugie oblicze. W porze deszczowej jej poziom podnosi się nawet o 1,5m i w intensywne sezony potrafi zagrozić miastu.

     Stacja BBC nakręciła tu nawet dokument o porze deszczowej i nazwała St. Louis najbardziej zalewanym miastem na ziemi, ulice zamieniają się wtedy w małe rzeki, dopływy Senegalu.

Można sobie wyobrazić jak poziom wody przelewa się przez boczny murek
Nie mogłem sobie odmówić, aby zasiąść na ławeczce kolorowo wymalowanej pirogi
Podobnie jak w Mauretanii, rybołówstwo jest tu jedną z ważniejszych gałęzi gospodarki
Stajemy na moście, jak widać do półwyspu Langue de Barbarie jest zaledwie kilkadziesiąt metrów
Miejskie busy mkną tutaj co chwilę, jest to jedyna droga łącząca półwysep z wyspą, a potem ze stałym lądem
fot. Happylandy
Południowa część półwyspu od 1976 roku objęta jest ochroną w ramach Parku Narodowego Langue de Barbari
Północną część zajmuje zachodnia dzielnica miasta Saint Louis
Trafiamy tutaj na mały targ, można tu kupić m.in. najświeższe ryby
Ruchliwa dzielnica na półwyspie Langue de Barbari
Dostępny w FULL HD
Ostatni przystanek transportu miejskiego
fot. Happylandy
Jak widać ciągle nasze obiektywy spotykają się z wrogością wśród tubylców
fot. Happylandy
Poza drobnymi incydentami z aparatem, panuje tu miła i przyjazna atmosfera
fot. Happylandy
Tutaj mała szkoła bądź przedszkole i można zauważyć tabliczki, z których uczą się dzieci
fot. Happylandy
Przy jednym ze straganów uzupełniamy nasze zapasy o soczyste owoce
Jeśli już stajesz się klientem, relacja się rozluźnia i sprzedawca sam prosi o zdjęcie
Jeśli nie masz czym handlować, to popołudnie upływa tu mężczyznom na piciu kawy i rozmowach
fot. Borówa
Jedyną formą słodyczy jest cukier trzcinowy w woreczkach, podjada się go w razie ochoty na coś słodkiego
fot. Borówa
W Senegalu nie ma już żadnego problemu z zakupem alkoholu, udało nam się nawet znaleźć polską wódkę
Do późnego popołudnia spacerujemy po nabrzeżu
fot. Happylandy
Krótko przed zachodem słońca wracamy do aut i kierujemy się na camping
fot. Happylandy

     Noc zastaje nas jeszcze w St. Louis, stąd mamy około 20km na południe do campingu Zebrabar niedaleko miejscowości Mouit. Tam trafiamy bez większych problemów, Martin już raz tutaj był, a poza tym liczne drogowskazy skutecznie prowadzą do celu.

     Na miejscu czeka na nas ciepły prysznic i wygodne łóżka w domkach bungalow, które malowniczo położone są nad brzegiem zatoki.