Baobaby

     Dziś pożegnanie z okolicami St. Louis, popołudniem chcemy dojechać na jakiś camping blisko różowego jeziora "Lac Rose" niedaleko Dakaru. Do przejechania jest niewymagający dystans ponad 200km.

Powoli docierają pierwsze poranne promyki słońca
fot. Nina
Bartek przespał w hamaku całą noc
fot. Nina
Piotrek również smacznie spał między drzewami
fot. Nina
Pora się pakować
Krzątamy się wokół aut by o niczym nie zapomnieć
fot. Borówa
Nie ma zbytniego pośpiechu, trasa na dzisiaj nie jest czasochłonna
fot. Borówa
Małpka podkradła znowu pomarańczę ze stolika
fot. Nina
Te zwinne zwierzątka zaglądają niemal wszędzie
fot. Nina
Całe szczęście jeśli ich zdobyczą pada owoc, dużo gorzej jest, jeśli spodoba im się portfel i trzeba go odzyskać
fot. Nina
Żegnamy się też z ekipą na motorach, która dotarła wczoraj na nocleg i pomogła Marcinowi przy silniku w busie
fot. Nina
Niedaleko campingu są rozlewiska, na których pozyskuje się sól
fot. Nina
Martin postanawia nieco zaryzykować i zjechać z biegnącego obok wału pod kopce soli
fot. Happylandy
Kierujemy się nieco na północ do centrum St. Louis
Główna droga prowadząca do miasta pełna ruchu od wczesnych godzin porannych
Na ulicach również tłoczno
fot. Asia i Marcin
Parkujemy w jednej z bocznych ulic centrum, blisko baru, w którym byliśmy pierwszego dnia
fot. Borówa
Szukamy odpowiedniej knajpki na drugie śniadanie lub dla niektórych wczesny obiad
fot. Nina
Trafiamy na parter hotelu, w którym mieści się bar i restauracja
Jest niedaleko zaparkowanych samochodów, prowadzona przez Francuzów
Wnętrza ciekawie urządzone z licznymi intrygującymi drobiazgami
I wielki obraz na ścianie ukazujący zabawy w senegalskiej wiosce
fot. Happylandy
Przed posiłkiem soczek pomarańczowy i kawa
Przy stolikach praktycznie sami biali turyści
fot. Nina
Knajpa oferowała też bezprzewodowy internet, a nie wiadomo kiedy następnym razem będzie łączność ze światem
fot. Nina
Na tablicy dużo ciekawych zdjęć z historii powstania hotelu i okolicy
Wracamy na malownicze uliczki kolonialnej starówki
fot. Asia i Marcin
Znowu liczni sprzedawcy i właściciele galerii zapraszają do siebie lub oferują pamiątki
fot. Asia i Marcin
Nina zatrzymuje na chwilę w kadrze życie ulicy
Jedynie niektóre zaułki lekko straszą i odpychają z powodu śmieci
Trafiamy pod lokal z pierwszego dnia naszego pobytu, by pożegnać się z sympatyczną ekipą za barem
fot. Asia i Marcin
Ponad 2min udokumentowanego życia na ulicach kolonialnej starówki
Dostępny w FULL HD
Na jednym ze skrzyżowań robimy jeszcze trochę zakupów spożywczych
fot. Happylandy
Naszym łupem padają głównie warzywa, owoce i orzechy
fot. Happylandy
Obserwowanie i rozmowy z ludźmi na ulicach znowu były bardzo interesujące
fot. Nina
Po spacerze wracamy do aut i ruszamy na południe
fot. Herbu
Kolejne zdjęcia udaje nam się robić na światłach lub skrzyżowaniach
fot. Herbu
Przez okna samochodów obserwujemy pobocza
fot. Herbu
Przedmieścia St. Louis są w ciągłej budowie, miasto cały czas się rozrasta
fot. Herbu
Powszechnym widokiem są kobiety noszące niemal wszystko na swoich głowach
fot. Herbu
Majstersztyk tego co można zmieścić na głowie
fot. Herbu
Najmniejsi mieszkańcy Senegalu są jednak najbardziej fotogeniczni
fot. Herbu
Mężczyźni w oczekiwaniu na miejskiego busa
fot. Herbu
Im dalej za miasto tym więcej zieleni
fot. Herbu

     Południowo wschodni Senegal to już kraina geograficzna zwana Sudanem, rozciąga się on między Sahelem a obszarem wilgotnych lasów równikowych i biegnie od Wyżyny Abisyńskiej aż po Ocean Atlantycki.

     Charakterystycznym elementem krajobrazu są bezkresne tereny trawiaste koegzystujące z drzewami, rodzaj drzew zależy od regionu. Są to w większości drzewa masłosza (których nasiona są bogate w tłuszcze i ze gniecionych nasion wytwarza się aromatyczne, białe masło shea), baobaby lub drzewa Néré (gdzie z wysuszonych owoców robi się przyprawę).

Drogi dobrej jakości i na długich prostych pilot może się zrelaksować
fot. Herbu
Formy podróżowania w tym rejonie świata ciągle nas zaskakują
fot. Nina
Nagle z prawej strony drogi dostrzegamy rzadko rozsiane baobaby
fot. Nina
Wśród drzew jest też dziko błąkająca się krowa
fot. Nina
Szybko zbaczamy z drogi by zmierzyć się z rosnącymi olbrzymami

     Mamy do czynienia z najbardziej pospolitym gatunkiem jakim jest baobab afrykański, zwany również palczarą afrykańską. Najbardziej charakterystyczną cechą wszystkich odmian jest zgrubiały pień. Przy wysokości drzewa osiągającej 5-25 m wysokości (wyjątkowo do 30 m), pień osiąga 7 do 11 m średnicy.

Kilkanaście drzew, wśród których każdy mógł wybrać swój zakątek
My skrywamy się w małym kawałku cienia
fot. Happylandy

     Drzewa mogą osiągać sędziwy wiek, jednak drewno baobabu nie wykazuje cyklicznych słojów rocznych stąd dokładne ustalenie lat poszczególnych roślin jest trudne do określenia.

W porze suchej, tak jak w Europie na zimę, baobaby zrzucają swoje liście
fot. Nina
Postanowiliśmy nieco pobiegać po tym "afrykańskim lesie"
fot. Nina
Każdy chciał mieć zdjęcie z grubym pniem
Bartek znalazł jeden z największych okazów
fot. Herbu
Monika postanowiła nawet wspiąć się na kilka metrów

     Liście baobabu są również bardzo cenne i jadalne, tak samo jak nasiona, które można jeść na surowo lub po upieczeniu, a obierkami owoców można karmić zwierzęta.

     Pod względem zawartości wapnia baobab dwukrotnie przewyższa mleko, a w 100 gramach pulpy z baobabu znajduje się aż 300mg witaminy C, prawie sześciokrotnie więcej niż w pomarańczach.

Wytwarza się też olej z nasion baobabu, który jest półpłynny, złotożółty i delikatnie pachnie i prawie nie wysycha
Drużyna Martina na dach się wspina
fot. Happylandy
Drzewa te wewnątrz pękatego pnia mogą przechowywać nawet 120 tys. litrów wody, żeby przetrwać ostre susze
fot. Happylandy
Przy manewrach, podczas opuszczania tego miejsca, Martin lekko grzęźnie w piasku
fot. Happylandy
Po pierwszym spotkaniu z baobabami ruszamy w dalszą drogę
Drzewa cały czas towarzyszą nam na poboczu
Ciągle jedziemy przez sawannę mijając jedynie niewielkie wioseczki
fot. Borówa
W jednej z większych miejscowości szukamy warsztatu z kanałem aby uzupełnić olej w skrzyni u "czerwonej krówki"
fot. Asia i Marcin
Jedna z ulic okazała się idealnie stworzona dla warsztatów samochodowych
fot. Herbu
Niemal wszyscy trudnili się mechaniką
fot. Herbu
Na niewielkim podwórku szybko załatwiamy sprawę i ruszamy dalej
fot. Borówa

     Po kilku godzinach wśród naszych szeregów narasta uczucie głodu, dla każdego celem staje się znalezienie jakieś przydrożnego baru, który oferowałby obiady. Na wylocie jednego z miasteczek natrafiamy na małą knajpkę krytą trzciną, która wyglądała zachęcająco.

Niewielki lokal znajdował się tuż przy drodze
fot. Nina
Uśmiechnięta pani za ladą i proste menu z fatayą, którą już znamy, to wszystko czego nam było potrzeba
fot. Happylandy
W drugim rogu baru grupka fanów piłki nożnej oglądała mecz w telewizji
fot. Happylandy
Bartek szybko zyskuje sympatię młodej Senegalki
fot. Herbu
Niestety nie ma fatayi, ale Martin dokumentuje jak wygląda potrawka z kurczaka, którą podaje się z ryżem
fot. Happylandy
Wszędzie nas pełno, zaglądamy nawet na zaplecze, gdzie przygotowują się nasze porcje
fot. Nina
Tanio i smacznie
fot. Happylandy
Swoje zamówienie składa również piękną Senegalka ze swoją córeczką na plecach
fot. Nina
Dziewczynka obserwuje nas z szeroko otwartymi oczami
fot. Nina
Po wyjściu z baru, grupka chłopców wracała tędy ze świeżymi gałęziami drzew
fot. Herbu
Dzieciaki chętnie pozowały do zdjęć mając przy tym dużo zabawy
fot. Herbu
Niestety nie udało nam się ustalić do czego potrzebne jest im niesione drewno, bo raczej nie na opał w tym klimacie
fot. Herbu
Żegnamy się ze wszystkimi i wracamy na trasę
fot. Herbu
Wszyscy spotkani ludzie i dzieci na naszej drodze witają nas z uśmiechem, wysoko machając ręką
fot. Nina

     Po zjechaniu z głównej drogi N2 prowadzącej do Dakaru, tracimy trochę orientację w terenie, po kilkunastu kilometrach szutrowych duktów trafiamy na miejscowość Bambilor, stąd już tylko kilka kilometrów dzieli nas od różowego jeziora.

Główna uliczka małego Bambilor krótko przed zachodem słońca
fot. Nina

     Gdy zapada zmrok nadal nie jesteśmy u celu, na wąskich piaszczystych drogach spotykamy w końcu kilku mężczyzn. Na dźwięk nazwy jeziora jeden z nich decyduje się nam pomóc i mówi, żeby jechać za nim, sam zaczyna biec przed samochodem. W końcu pada propozycja, żeby zabrać go do kabiny i po około 5km lądujemy w najładniejszym kompleksie hotelowym przy brzegu jeziora.

     Młody Senegalczyk otrzymuje drobną zapłatę i rusza w drogę powrotną, z krótkiej rozmowy wnioskujemy, że będzie biegł te 5km, do miejsce skąd zabraliśmy go z nami.

Dość ciężko byłoby trafić na miejsce bez przewodnika
W hotelu czynna była jeszcze restauracja i bar
Kolacja z butelką wina dopełniła wieczór
Ponownie nocujemy w przytulnych domkach bungalow z klimatyzacją