Park Narodowy Bandia i welcome to the Gambia

     Niedaleko miejscowości Mbour znajduje się duży Park Narodowy Bandia, który mamy zamiar zwiedzić przed południem.

     Na resztę dnia zaplanowaliśmy przejazd do granicy gambijskiej, trasa wiedzie początkowo drogą N1 do Kaolack, następnie drogą N5 do przejścia granicznego Karang-Darsilam. Odcinek do granicy liczy niecałe 200km, potem już tylko 15km do promu na rzece Gambia i jesteśmy w stolicy - mieście Banjul.

O poranku dla chętnych wycieczka na safari, reszta ma czas wolny
fot. Nina
Po około 20min od noclegu jesteśmy u bram rezerwatu

     Zwiedzanie tego miejsca może się odbywać na kilka sposobów. Można opłacić wjazd własnego auta na teren parku, wówczas należy jedynie zapewnić dodatkowe miejsce dla przewodnika w samochodzie. Istnieje również możliwość wynajęcia terenówki z kierowcą i przewodnikiem.

     Po przeliczeniu kosztów, dużo korzystniejsza wydała nam się opcja wynajęcia auta z przewodnikiem i kierowcą. Pojazdy to specjalnie przystosowane Toyoty i jedna taka sztuka jest wystarczające dla całej naszej grupy.

Po uiszczeniu potrzebnych opłat wsiadamy na ławeczki na pace auta

     Park Narodowy Bandia został założony w 1960r. i zajmuje powierzchnię 35km², jednak są już gotowe plany rozbudowy i w niedługim czasie, obszar parku ma się podwoić.

Na początku trasy krzątają się guźce, których aktywność wzmożona jest w ciągu dnia
Masywne zwierze z rodziny świniowatych zna chyba każdy, szczególnie dzieci rozpoznają tu Pumbę z filmu Król Lew
fot. Asia i Marcin
Da się również zauważyć hienę
fot. Asia i Marcin
Rezerwat słynie głównie z dużych afrykańskich ssaków na swoim terenie
Nagle na naszej drodze mała żyrafa
fot. Asia i Marcin
I rodzice nieopodal, czyli cała rodzina przy śniadaniu
W parku żyje kilka rodzin tych zwierząt, które spotkaliśmy jeszcze parę razy w czasie naszej wycieczki
fot. Asia i Marcin
Żyrafa jest najwyższym na świecie roślinożercą, rekordowa zanotowana wysokość wynosi 5,78m
fot. Asia i Marcin
Na każdym korku można spotkać strusie, których żyje tutaj kilkadziesiąt sztuk
Najliczniejszym gatunkiem jest tutaj struś afrykański czarny – mieszaniec strusia północno i południowoafrykańskiego
Zwierzęta żyją w niewielkich stadach, zwykle po 5–6 osobników z jednym samcem
Ponownie żyrafy, które aktywne są głównie w dzień, szczególnie rano i wieczorem
Kolejny wypatrzony okaz to Antylopa Końska, gatunek ten unika praktycznie całkowicie otwartych przestrzeni
Antylopy żyją pojedynczo lub parami i są bardzo płochliwe, ale potrafią okazać agresję np. gdy się bronią
fot. Asia i Marcin
Nagle przed samochodem zaczynają uciekać największe współczesne antylopy zwane eland lub też kanna
fot. Asia i Marcin
Samce mogą ważyć nawet do 1t i potrafią przeskoczyć przeszkodę do 2m wysokości, polują na nie głównie lwy
Z powodu braku odporności na choroby przenoszone przez bydło domowe, można je spotkać jedynie w rezerwatach
fot. Asia i Marcin
A to już osobnik gatunku ssaka z rodziny krętorogich, a mianowicie Kudu Wielkie
fot. Asia i Marcin
Park zamieszkuje również ogromna ilość koczkodanów rudych, które kręcą się w każdym miejscu
W ciągu jednego dnia małpy penetrują w poszukiwaniu pożywienia obszar o średnicy około 5 km
fot. Asia i Marcin
Zebry nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, w szeregach parku jest kilka sztuk zebry stepowej
Kolejne wypatrzone Kudu Wielkie, zwierzęta te obecnie są gatunkiem zagrożony z powodu masowych polowań
W oczy rzuca się również pięknie upierzony przedstawiciel kraski zwyczajnej, znanej też pod nazwą siwka
fot. Asia i Marcin
Ten średniej wielkości ptak wędrowny zamieszkuje niemal całą Europę, a zimuje na zachodzie i południu Afryki
fot. Asia i Marcin
Podróż na ławeczkach auta terenowego to strzał w dziesiątkę, jest przewiewnie i każdy ma świetny widok
Rezerwat ma także parę nosorożców białych, czyli największych żyjących obecnie (oprócz słoni) zwierząt lądowych
Podstawowa broń nosorożca – czyli róg – stał się przyczyną jego nieomal całkowitej zagłady przez człowieka
fot. Asia i Marcin
Przebywa tu również spora grupa bawołów leśnych zwanych też krótkonogimi
Najbardziej znany baobab w parku, którego przedstawiają przewodnicy mówiąc Baobab Elefant (baobab słoń)
Na dużym klepisku, z baobabem w centrum, jest krótki postój, czas na rozprostowanie nóg
Po przerwie kierujemy się nad rzekę i kolejne charakterystyczne miejsce z linowym mostkiem
Dwa potężne baobaby, na których wsparte są liny otwierają drugą, bardziej wodną część parku
Tak naprawdę most nie jest wiszący, a jedynie stylizowany, cały ciężar przejazdu odbierają kolumny
fot. Asia i Marcin
To tutaj znajduje się wodopój dla większości zwierząt w rezerwacie i tym samym świetny punkt obserwacyjny
Okolice jeziora zamieszkują głównie krokodyle nilowe, występujące prawie w całej Afryce na południe od Sahary
Krokodyl nilowy może żyć nawet do 100 lat i osiągnąć długość 5,5 metrów, a masę blisko 1 tony
fot. Asia i Marcin
Osobniki polują na różne zwierzęta (m.in. bawoły, antylopy, młode słonie), a złapane ofiary wciąga pod wodę i dusi
fot. Asia i Marcin
Z wielu obszarów krokodyl nilowy zniknął wskutek polowań i przemian siedliska, dziś żyje głównie w rezerwatach
fot. Asia i Marcin
Typowy pokaz symbiozy Antylopy Końskiej i bąkojada czerwonodziobego, ptak żywi się kleszczami i muchówkami
fot. Asia i Marcin
Krótkie nogi i ostre pazury są przystosowane do utrzymywania się na innych zwierzętach - głównie kopytnych
fot. Asia i Marcin
Kroczy tutaj również kilka żółwi lądowych
fot. Asia i Marcin
Przy ustronnym miejscu, w którym dokarmia się zwierzęta, nasza wycieczka dobiega powoli ku końcowi
Można tu spotkać koczkodany tumbili, małą małpkę wąskonosą z rodziny makakowatych
fot. Asia i Marcin
Gatunek ten zamieszkuje sawanny i jest głównie owocożerny, ale zjada również różne części rośli czy owady
fot. Asia i Marcin
Mijamy ostatnie baobaby i droga wzdłuż murku świadczy o tym, że zbliżamy się do parkingów
Kilka minut montażu z przejażdżki po Parku Narodowym Bandia
Dostępny w FULL HD
Zdecydowaliśmy się na dłuższą trasę po parku i całość trwała niecałe 3godz.
Przewodnik odprowadza nas do samochodów i ruszamy w drogę powrotną do campingu

     W czasie naszego Safari po parku reszta osób, które zostały w Ferme de Sally, wybrało się na zwiedzania miasta Mbour. Ich wycieczka również obfitowała w niezapomnianych ludzi i wrażenia.

Spacer piaszczystymi wąskimi uliczkami, które tętnią życiem
fot. Nina
Piotrek szybko zyskuje grono małych towarzyszy
fot. Herbu
Młodzi mieszkańcy Senegalu są bardzo otwarci i chętnie dają się fotografować
fot. Herbu
Można podpatrywać codzienne zajęcia ludzi i ich obejścia
fot. Happylandy
Siostra z małym braciszkiem wyręczająca matkę w opiekowaniu się malcem
fot. Happylandy
Dziecko śpi spokojnie w ciągu dnia i nic nie jest w stanie zakłócić mu odpoczynku
fot. Nina
Na prowizorycznych ulicach można dostrzec loga międzynarodowych marek i dobrej klasy samochody
fot. Nina
Piotrek wie jak przyciągnąć do siebie kobiety
fot. Happylandy
Dzieci cały czas biegną za nami i towarzyszą podczas spaceru po centrum
fot. Happylandy
W całym miasteczku dominuje niska zabudowa
fot. Nina
Turyści rzadko zaglądają do centrum, większość czasu spędzają w pensjonatach i hotelach nad oceanem
fot. Nina
Na niewielkim placu w sercu miasteczka gwar i ruch
fot. Nina
Tylko stadko kóz odpoczywa w cieniu pod drzewem
fot. Happylandy
Bardzo charakterystyczna jest tutaj aleja z baobabami
fot. Happylandy
Można tu znaleźć wiele straganów, głównie z biżuterią wyrabianą z kamieni i kości
fot. Borówa
Nie spotkamy się z nagabywaniem ze strony sprzedawców, wszyscy są bardzo sympatyczni
fot. Borówa
Przy centrum znajduje się niewielka hala targowa, do której postanawiamy zajrzeć
fot. Borówa
Spotykają się tutaj wyłącznie kobiety, które albo handlują albo chcą coś kupić
fot. Borówa
Młodych mężczyzn można też tutaj spotkać, ale jedynie na rękach swoich mam
fot. Happylandy
A tu ciekawe stoisko z rybami
fot. Borówa
Powoli kierujemy się do campingu
fot. Borówa
Kolejna grupka dzieci chętnie zaglądających do obiektywu aparatu
fot. Borówa
Dzieci nie mogą się od nas oderwać
fot. Borówa
Zostajemy odprowadzeni przez maluchów najdalej jak mogą oddalić się od domu
fot. Borówa
Wysłuchujemy wskazówek Jean Paul'a nt. dalszej jazdy i przejścia granicznego z Gambią
fot. Nina
Na obrzeżach miasta znajdujemy jeszcze knajpkę, w której jemy obiad
fot. Borówa
Z miasta wyruszamy drogą N1 w kierunku Kaolack
fot. Borówa
Nie sposób pokonać dłuższego odcinka drogi bez spotkań z ciężarówkami wyładowanymi po brzegi
fot. Borówa

     Przejazd na południe Senegalu do granicy z Gambią to jakieś 200km, które zapadnie w naszej pamięci jako najmilej przejechane kilometry na trasie w tym państwie.

     A wszystko to za sprawą ludzi i dzieci, których można spotkać przy poboczach. Wszyscy przyjaźnie nastawieni, uśmiechnięci i pozdrawiający nas z wysoko wyciągniętymi rękami w górze.

Przy każdej kolejnej miejscowości takiego pozdrawiania byliśmy niemal pewni
fot. Herbu
Pozytywna energia biła bardzo silnie z pobocza
fot. Herbu
Mijane wioski, to grupka murowanych domków krytych trzciną
fot. Nina
Kolejni mali Senegalczycy
fot. Herbu
Niektóre podwórka zupełnie wyludnione
fot. Nina
Czasami trochę nieśmiało, jednak po chwili wspólne pozdrowienia zostały wymienione
fot. Herbu
Po pewnym czasie podróżujemy po szutrowych drogach, na których głównie spotykamy różnego rodzaju zaprzęgi
fot. Herbu
Wioska malowniczo położona u stóp baobabów
fot. Nina
Blisko niemal każdych zabudowań spotykamy młodych ludzi
fot. Herbu
Na obrzeżach małych miejscowości dzieci bawią się na sawannie niedaleko domów
fot. Herbu
Za Kaolack trasa zmienia się w kurzące się żwirowe drogi pełne nierówności
fot. Herbu
Aby nie zamykać okien, Bartek znajduje świetny sposób na oddychanie wśród wszędobylskiego pyłu
fot. Herbu
Nasza średnia prędkość znacznie spada, ale dokładniej możemy się przyglądać twarzom na poboczu
fot. Herbu
Asfalt pojawia się dopiero kilka kilometrów przed granicą
fot. Happylandy
Na przedmieściach Karang zatrzymujemy się na krótki postój
fot. Happylandy
Marcin uzupełnia wodę w chłodnicy, niestety auto nadal traci dużo płynu po naprawie uszczelki
fot. Happylandy
Od razu czujemy, że jesteśmy w miejscowości przygranicznej, duży ruch, zgiełk i zatłoczone ulice
fot. Happylandy
Klimat miejscowości bardzo przypominał nam Rosso
fot. Happylandy
Panuje tu ogólny nieład przy ciągłym przepływie towarów między Senegalem i Gambią
fot. Happylandy
Do miejscowości trafiamy późnym popołudniem kiedy to Karang tętni życiem
fot. Nina
Z okien samochodów przyglądamy się mieszkańcom
fot. Nina
Największy ruch znajduje się przy postoju taksówek, niedaleko budynków pograniczników
fot. Nina
Z tego miejsca ciągle odjeżdżają i przyjeżdżają samochody, które zabierają nowo przybyłych do Senegalu
fot. Nina
Szybko mijamy kolejkę czekających na odprawę towarową aut przy poboczu
fot. Happylandy

     W miasteczku Karang jedynym znakiem granicy państwowej były dwa stare, zapewne jeszcze kolonialne drewniane budynki z szyldem urzędu straży granicznej.

     Jadąc wzdłuż kolejki prawie przemykamy przez granicę jak gdyby nigdy nic, dopiero głośny gwizdek mundurowego skutecznie hamuje naszą karawanę i parkujemy pod budkami celników.

Pora na odprawę paszportową
fot. Happylandy

     Po stronie senegalskiej formalności przebiegły bez problemów, szybko otrzymaliśmy potrzebne pieczątki i już po chwili ruszyliśmy w stronę oddalonego o kilkadziesiąt metrów budynku po gambijskiej stronie granicy.

Znowu wiele uśmiechniętych młodzieńców zaczyna otaczać nasze auta
fot. Happylandy
Dwie dziewczynki, które zarabiają na przejściu na handlu owocami, które mają ze sobą na tacach
fot. Nina

     Odprawa po stronie gambijskiej nie przebiega już bez komplikacji, o ile otrzymanie pieczątki w paszporcie nie nastręcza wielu problemów, to już wpisanie aut do wielkiej księgi na biurku celnika, skutkuje opłatą 10EUR, na którą nie chcemy się zgodzić.

     Ponownie wdajemy się w dyskusję, że opłata jest bezprawna i chcemy otrzymać kwitek za jej pobranie. Dyskusja z celnikiem trwa kilka minut, po których wychodzimy przed budynek nie godząc się na zapłacenie. Postanawiamy nieco przeczekać sytuację i zobaczyć jaka będzie reakcja.

W małym, dusznym pomieszczeniu trwają nasze negocjacje
fot. Happylandy
W oczekiwaniu na decyzję celników, Martin pokazuje magiczne sztuczki ku uciesze dzieciaków
fot. Happylandy
Chłopaki chętnie pozują do zdjęć
fot. Happylandy
Tomek z Niną zostali przy autach
fot. Happylandy

     Ostatecznie sprawa z gambijskimi celnikami staje się jasna, opłata wynosi 8EUR i nasze auta zostaną uznane za odprawione. Załatwiamy ostatnie formalności i wracamy do samochodów.

     Nasza przygoda na granicy się jednak tak łatwo nie kończy, podchodzi do nas ubrany po cywilnemu policjant, pokazuje odznakę i mówi, że jest z tajnej policji ds. zwalczania przemytu narkotyków. Nakazuje nam wjechać za bramę podwórka nieopodal i zapowiada kontrolę pod kątem poszukiwania niedozwolonych substancji.

     Na granicy zapada już zmrok, a 3 policjantów przeszukuje dokładnie wszystkie nasze bagaże z latarkami w zębach. Oczywiście nic nie udaje się znaleźć, panowie mają tylko kilka pytań do leków z naszej apteczki i jesteśmy wolni. Z tego tytułu wyjazd z granicy opóźnił się o kolejną godzinę.

Niewielki placyk przejścia granicznego pełni również rolę bazaru
fot. Happylandy
Grupka małych Senegalczyków przed obiektywem iPhona Bartka
fot. Happylandy
Dziewczyny też stały się obiektem adoracji dzieciaków
fot. Happylandy
Nina na rogatkach granicy, o krok od terytorium Gambii

     O zmroku ruszamy w kierunku zatoki i miejscowości Barra, z której odpływają promy do Banjulu. Ostatnia przeprawa możliwa jest o godz. 23 i około godziny przed czasem stajemy w kolejce na prom.

     Długi sznur samochodów skutecznie grzebie nasze nadzieje na przeprawę jeszcze tej nocy do stolicy Gambii. Kupujemy bilety i zaczynamy wdawać się w dyskusje i negocjacje ze strażnikami i obsługą promową.

Wojskowy nadzorujący ruch samochodowy na prom szybko oferuje pomoc w zamian za kadu, czyli prezent
fot. Borówa
Bartek, z racji chwili czasu wolnego, odwiedza mały zakład fryzjerski w budynku obok kolejki samochodów
fot. Nina
Nina towarzyszy tej wyprawie dokumentując klimat i charakter tego miejsca
fot. Nina
Który numerek pan sobie życzy
fot. Nina
Usługa solidna, zapłata uiszczona i jest respekt
fot. Nina

     Po około pół godziny strażnik i policjant po cywilu są już dla nas jak rodzina. Ruszamy z kolejki i jedziemy za biegnącym przed pierwszych autem Gambijczykiem, który prowadzi nas na początek kolejki. Spotyka się to z ogólnym niezadowoleniem innych oczekujących, którzy krzyczą coś i głośną trąbią wyrażając swój sprzeciw.

     Ostatecznie nasze 4-ry auta lądują jako ostatnie na ostatnim promie tego dnia do Banjulu, a wszystko to za sprawą podarowanego scyzoryka i latarki. Średni czas oczekiwania na prom w kolejce wynosi około 10godz.

Sympatyczny policjant, który nam pomagał
fot. Borówa
Parkujemy na promie i stąd już tylko 20min do brzegu Banjulu
fot. Borówa
Nasze auto jako ostatnie cudem mieści się na promie, tył wystaje około 20cm na wodę
fot. Borówa
Upakowani jak sardynki i szczęśliwi, że tak sprawnie się wszystko potoczyło
fot. Happylandy
Wody na tym odcinku są bardzo wzburzone, rzeka Gambia wpada tutaj do Atlantyku
fot. Happylandy
Cały transport odbywa się dwoma promami, pasażerskim i towarowym, nie kursują tutaj pirogi
fot. Happylandy
Spotkanie z toaletą na promie należy zdecydowanie zaliczyć do sportów ekstremalnych
fot. Happylandy
Lekko obawiamy się o nasze auto, które nie ma sprawnego hamulca ręcznego, wrzucony jest jedynie bieg
fot. Happylandy
Na horyzoncie już światła Banjulu
fot. Happylandy

     Na obrzeżach miasta znajduje się mała miejscowość Sukuta i camping o tej samej nazwie, ostateczne miejsce spoczynku naszych aut.

     Z promu kierujemy się po znakach na jedyną wylotową drogę Banjul-Serekunda Highway. Odległość do pokonania to około 20km, jednak nikt dokładnie nie wie jak na miejscu trafić na camping.

Zjeżdżamy do portu, w którym jest ciemno i pusto, a prom zostaje przy brzegu do rana
fot. Borówa

     W Sukucie jesteśmy po północy i aby zapytać o drogę zatrzymujemy się w przydrożnym barze, bo ciężko spotkać kogoś o tej porze na ulicy.

W knajpie kosztujemy po raz pierwszy gambijskiego piwa JulBrew
fot. Nina
Po krótkiej przerwie, spotkany Gambijczyk pokazuje nam dokładną drogę na camping, a tam szybko zapadamy w sen
fot. Nina