Cieśnina Gibraltarska i popołudnie w Afryce
Pierwszy poranek naszej grupy kiedy jesteśmy w komplecie. Dzisiaj opuszczamy ląd Europy i planujemy dojechać do campingu na północy Maroka w
miejscowości Chefchaouen. Długo oswajaliśmy się z tą nazwą i było wiele wersji jej wymowy, ostatecznie stanęło na "szewaszan".
Skała gibraltarska w promieniach wschodzącego słońca
fot. Nina
Nina jako jedyna wybrała się na wschód słońca, cisza spokój i tylko wędkarze byli równie "rannymi ptaszkami" co ona.
Dzień zapowiada się pochmurny
fot. Nina
Nasz obóz powoli budzi się do życia, nikt nas nie przegonił, nie pobierał opłat. Biwak blisko morza z widokiem na górę, idealne miejsce na biznes
jakim byłoby pole namiotowe.
Oprócz nas to pierwsza okazja dla reszty, aby zobaczyć "The Rock" w dziennym świetle
Część jeszcze śpi, część parzy już wodę na poranną kawę
Skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie jest to idealny moment na powitanie koszulek zaprojektowanych specjalnie na wyjazd. Projekt
widzieliśmy jedynie w komputerze, teraz nasze koszulki można zobaczyć na żywo. Pokazem premierowym i uroczystym wręczeniem t-shirtów nadzoruje Herbu.
Panie jako pierwsze odbierają mniejsze rozmiary
"Afryka Bryka" - nasze hasło przewodnie z tłem nosorożca w krowie łaty
Zaginamy czasoprzestrzeń
fot. Happylandy
Czas się spakować i ruszyć w drogę na prom. Kierujemy się na drugą stronę Zatoki Gibraltarskiej do miasta Algeciras skąd jedynie odpływają promy do Ceuty. Większość
promów pływa do Tangeru, jednak nam zależy na wschodnim wybrzeżu Maroka.
Tomek składa swój kilkunastoletni (jeśli nie kilkudziesięcioletni) namiot, z którym łączy go wiele historii
Nasze zdjęcie z Gibraltarem
Pierwsza wspólna fotografia
fot. Happylandy
Algeciras jest typowym andaluzyjskim hiszpańskim miastem, które zamieszkuje ponad 100tys. mieszkańców. Nazwa pochodzi od arabskiego słowa "al-jezeera", które oznacza
"półwysep".
Nowoczesny port w mieście jest jednym z bardziej ruchliwych w Europie. Posiada regularne połączenia promowe z Tangerem w Maroku i bardziej dla nas istotne -
połączenie z hiszpańską enklawą Ceutą.
Dystans jaki nas dzieli od noclegu do portu to zaledwie 20km, które pokonujemy w mgnieniu oka
Do portu bardzo łatwo jest trafić, liczne znaki już od początku miasta prowadzą wprost na portowe nabrzeże. Z kupieniem biletu również nie ma większego problemu,
jest kilka linii obsługujących połączenie z Ceutą. Nie warto dać się skusić na oferty okolicznych naganiaczy, w okienku dostaniemy z reguły ceny niższe o 5-10 euro.
Grzecznie ustawiamy się w kolejce
Linia naszych aut przed budką sprawdzania biletów
Do wypłynięcia mamy ponad godzinę, jest czas na wypicie herbaty i drobne porządki na bagażnikach dachowych.
Dobrze, że wiata skrywa nas w cieniu, po porannych chmurach słońce mocno świeci
Nie ma dużego ruchu samochodowego, w sumie wraz z nami przeprawia się może z 10 aut
Parkujemy z zawracaniem - od razu skierowani do wyjazdu na koniec rejsu
fot. Borówa
Sam rejs ma potrwać około godziny, w tym czasie trzeba przebywać na górnym pokładzie skąd można podziwiać piękne widoki.
Wszyscy załadowani - podnoszą się hydrauliczne najazdy
Zajmujemy na wyłączność jedną z sal pokładu górnego
Czas na obiad, czyli wcześniej zakupioną tortillę - ostatnie hiszpańskie tapas na tej wyprawie
Ciekawostką jest, że cieśnina ma bardzo silne prądy, wody mieszającego się Morza Śródziemnego i Oceanu Atlantyckiego są ciągle wzburzone.
Podobno nie da się przepłynąć cieśniny kajakiem, wpław, czy małą motorówką - prądy zniosą nas na otwarty ocean.
Widać po obrotach śruby i śladach na wodzie, ile pracy i mocy trzeba włożyć, aby pokonać siłę cieśniny
fot. Niuftia
Dowód Piotrka na to, że statek transportowy przewiezie Gibraltar nad Bałtyk
fot. Borówa
Na promie jest czas na konsultacje co do dalszej trasy, Monika jak zawsze perfekcyjnie przygotowana z zaznaczonymi miejscami,
które chcemy zobaczyć. Plan jest elastyczny, więc każdy z nas ma wpływ na dalszy przebieg wyprawy.
Gdzieś między rzędami siedzeń ważą się losy naszej trasy po Maroko
Dopływamy na miejsce do portu w Ceucie i nadal jesteśmy w Hiszpanii! Ceuta jest eksklawą na terytorium Maroka, tereny zostały zdobyte od Portugalczyków
w 1580r., a kiedy Hiszpania uznała niepodległość Maroka, Ceuta została przyłączona i traktowana jako integralna część jej terytorium.
Otwierają się przed nami bramy na kontynent afrykański
fot. Borówa
Marcin od Francji ma problem z rozrusznikiem, więc po każdym postoju trzeba mu lekko pomóc z zapaleniem auta
fot. Happylandy
Ceutę od wybrzeża Hiszpanii dzieli zaledwie 12 mil morskich (20km). Dzisiaj jest to kosmopolityczne miasto z przewagą berberyjskich muzułmanów i Żydów.
Tym samym to najbliższy Europie port afrykański oraz ulokowana jest w nim strategiczna baza marynarki wojennej.
Tutaj znajduje się również strefa wolnocłowa, złudzeni wizją, że paliwo będzie tańsze niż w Maroku, tankujemy do pełna. Warto jednak poczekać
i kupić benzynę u sąsiadujących Arabów, gdzie cena jest jeszcze niższa.
W tle ceny paliw po stronie hiszpańskiej, w Maroko za litr diesla zapłacimy w przeliczeniu około 0.77euro
Ruszamy na przejście graniczne i nie ma to żadnego związku z dawnymi granicami między krajami Europy. Ogromny ruch pieszy, każdy woła w swoją stronę i
chce pomagać przy wypełnianiu karty wjazdu, trudno się zorientować kto jest celnikiem, a kto zwykłym "naganiaczem".
Wszystkie cztery auta udaje się jednak odprawić w około godzinę, celnicy rzucają tylko okiem do każdego bagażnika i pozwalają jechać.
W kolejce po stronie hiszpańskiej, jeszcze wszyscy równo i posłusznie
fot. Happylandy
Popołudniem jesteśmy w Maroku, historia tego pięknego kraju sięga IV wieku p.n.e., kiedy istniało tu państwo mauretańskie (berberyjskie). Następnie zostało przejęte
przez Rzymian po upadku Kartaginy i pozostawało przez wieki pod jej władaniem.
Później na krótko ziemie te zostały przejęte przez Bizancjum, by stać się ostatecznie domeną świata arabskiego i islamu. Obecnie
rządzone jest przez następujące po sobie arabskie i berberyjskie dynastie.
Jedne z zabudowań mijanych po drodze
fot. Nina
Z Ceuty przejeżdżamy około 50km i w okolicach Tetouan zatrzymujemy się na obiadokolację. Najlepszym do tego miejscem zdają się zawsze być przydrożne
bary i restauracyjki. Niewiele myśląc wybieramy dogodny zajazd i bez pośpiechu oddajemy się w ręce marokańskich kucharzy.
Parking z barem tuż przy drodze, Marcin ma też górkę żeby po wszystkim zapalić samochód siłą grawitacji
Kuchnia marokańska jest jedną z najciekawszych wśród krajów arabskich, nieodłącznym elementem krajobrazu tutejszych barów są kawałki ubitych zwierząt
powieszone na hakach. Potrawy z grilla przyrządza się wprost ze świeżego mięsa, wykrawając dowolne części na życzenie klienta.
To tutaj przyjdzie nam posmakować po raz pierwszy marokańskich dań z grilla
fot. Nina
Atmosfera nie wygląda apetycznie
Składamy zamówienia rozmawiając po angielsku, spotykamy się ze średnim zrozumieniem, ale posługując się gestami i wskazując palcem, każde
niedomówienie udaje się wyjaśnić.
Młody, sympatyczny Marokańczyk porcjuje nasz mięso
fot. Nina
Bardzo szybko udaje nam się zaprzyjaźnić
fot. Borówa
Bartek towarzyszy przy przygotowywaniu potraw dbając o ich najlepszą obróbkę
fot. Borówa
Na naszym stole lądują ostatecznie wszelkiej maści szaszłyki, sałatki marokana, cieplutkie pieczywo i pomidorowe ostre sosiki.
Zabieramy się za konsumpcję
Sałatka marokana to pomidory, gotowane ziemniaki, buraczki, marchewka i cebula, do tego ryż i liście sałaty
Jedzenie znika ze stołu w kilka minut
fot. Borówa
Wszystko smakuje przepysznie, a na ugaszenie pragnienia dostajemy do popicia marokańską mieszankę herbaty zielonej z miętą i cukrem tzw. berber whisky.
Napój ten staje się naszym codziennym towarzyszem posiłków w Maroku
Późnym popołudniem mamy do pokonania około 60km do zaplanowanego noclegu na campingu w Chefchaouen.
Droga prowadzi przez malowniczy łańcuch górski Ar-Rif, pasmo ciągnie się wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do doliny rzeki Wadi Muluja
i na południu opada ku nizinie Gharb. Najwyższy szczyt Dżabal Tidighin wznosi się na 2456 m n.p.m..
Malownicze widoki z okien samochodu
fot. Asia i Marcin
Przed dotarciem na camping postanawiamy jeszcze poszukać drewna na ognisko. Wybór pada na pierwsze lepsze pobocze i ruszamy w poszukiwaniu suchych
konarów.
Trochę miejsca będzie potrzebne na dachu
Nie trzeba dużo szukać i w kilkanaście minut każdy przynosi coś co da się palić
Auta zyskują nowy kamuflaż z gałęzi
O dwóch takich co chciało zostać drwalami
O zmroku docieramy do Chefchaouen, miasteczka malowniczo położonego na zboczach gór. Trochę czasu zajmuje nam namierzenie campingu, bo okazuje się, że
trzeba wspiąć się drogami na sam szczyt miejscowości, gdzie zlokalizowane jest miejsce naszego pierwszego marokańskiego noclegu.
Przepiękny krajobraz gór Ar-Rif, zza których przedzierają się mgły
fot. Nina
Słońce szybko zachodzi i zbiera nam możliwość podziwiania widoków
Na campingu szybko się rozgościliśmy, rozpaliliśmy ognisko i nastały długie, nocne Polaków rozmowy...