Kolejny dzień budzimy się w towarzystwie wozów campingowych, duże pole namiotowe, gdzie spaliśmy, jest jedynym w obrębie przedmieść Fez.
Znajdujemy się w rozległej, żyznej kotlinie rozciągającej się pomiędzy Atlasem Średnim a suchymi wyżynami południowej części gór Ar-Rif. Wody
rzek spływają z gór i zasilają ten region tak obficie, że w ciągu roku przy sprzyjających temperaturach można tu trzy razy zbierać zboże.
Nasz obóz powoli budzi się do życia
To co jest na stolikach to bynajmniej nie śniadanie, a biesiadne pozostałości po wczorajszym wieczorze
No to tylko pozostaje coś zjeść i ruszamy w miasto
Nieopodal ciekawa konstrukcja na auto campingowe ze starego wagonu
fot. Nina
Po śniadaniu kierujemy się do centrum miasta, do znanego nam już z nocnej przejażdżki, parkingu przy dawnych murach miasta Fez.
Rejon ten, choć bardzo popularny wśród turystów, nie jest tak masowo odwiedzany jak Marakesz i jego okolice. Jednak tutaj żyzne tereny
zawsze sprzyjały osadnictwu, w świadomości Marokańczyków miasto Fez jest cały czas sercem kraju i jego duchową stolicą. To tutaj niedaleko pochowano Idrisa, twórcę pierwszej marokańskiej dynastii panującej.
Uliczki, które w nocy wydawały się puste teraz tętnią życiem
fot. Nina
Niedaleko centrum drobne stragany z ubraniami i jedyne klientki - kobiety
fot. Nina
Po zostawieniu aut i krótki spacerze jesteśmy ponownie pod bramą prowadzącą do mediny Fezu. Miasto z ponad 1 mln mieszkańców jest
kwintesencją kraju, jego kultury i cywilizacji związanej z Islamem.
Tutejsza medina - ogromna i podzielona na kilka części, jest miejscem jedynym w swoim rodzaju, a porównać ją można co
najwyżej ze starym miastem w Marakeszu.
Brama starego miasta, którą przyszło nam oglądać już wczoraj w nocy
Od samego rana gwar i tłok
fot. Happylandy
Mało kto wie, że Fez był pierwszą stolicą Maroka, miasto założono w 789r. a feską medinę w 1981r. wpisano na listę Światowego
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.
Oczywiście jeden dzień na zwiedzanie, to stanowczo za mało, kiedy jednak nie ma się więcej czasu, spotkanie z miastem najlepiej rozpocząć
od starego miasta.
Jedne z pierwszych uliczek, w które postanowiliśmy się zapuścić
fot. Nina
W biegu zakupy i chwila na papierosa
fot. Herbu
Kilka wskazówek i m.in. ciekawy znak o zakazie poruszania się osiołków
fot. Herbu
Tato dumnie prezentuje swoją córkę
fot. Herbu
W labiryncie uliczek i zaułków, pośród meczetów, rezydencjach możnych rodów i zrujnowanych kamienic, życie toczy się
nieomal w niezmienionym rytmie od tysięcy lat.
Ludzie sprzedają tu wszystko, tu jednoosobowe stoisko z dwoma kurami
fot. Herbu
To właśnie w medinie zobaczyć można rzemieślników pracujących w miniaturowych warsztatach, dokładnie tak, jak ich
pradziadowie przed setkami lat.
Usługi oprawiania w ramy
fot. Herbu
A tu mały zakładzik usług krawieckich, jak widać kobiety zlecają pracę mężczyźnie
fot. Herbu
Mówi się, że medina Fez jest nieomal zupełnie samowystarczalna. Podobno są mieszkańcy, którzy w życiu nie wypuścili
się poza mury starego miasta.
Wśród ogromnej liczby uliczek i tysięcy straganów łatwo stracić orientację
fot. Herbu
Tradycyjne dla tego regiony wyroby skórzane i buty z ostro zakończonym czubkiem nazywane babouches
fot. Herbu
Mały zaułek z dywanami na ścianach - imitują one witrynę sklepu
fot. Herbu
W jednym z wnętrz sklepów z dywanami, możemy obserwować jak tka się takie cuda
Dostępny w FULL HD
Niestety jest też inna strona opowieści o feskiej medinie, która nie brzmi już jak orientalna baśń. Stare miasto to obecnie
dzielnica biedoty, gdzie ludzie żyją w straszliwym ścisku i w ciężkich warunkach.
Katastrofalny stan, niemodernizowanej od średniowiecza kanalizacji, gliniane rury, które z truden wytrzymują przeludnienie wśród mieszkańców i trudności z odprowadzaniem wody, to tylko niektóre
problemy, z którymi boryka się stary Fez.
Kolejny pełen skarbów sklepik ze starociami
fot. Herbu
Dużo dzieci sugeruję, że niedaleko jest szkoła
fot. Herbu
Dzień jest powszedni, można spotkać dużo maluchów spieszących do domu
fot. Herbu
Młodzież bardzo szybko nawiązuje kontakt, prawie każdy pozdrawia z uśmiechem w języku angielskim
fot. Herbu
Jak widać chętnie również pozują do zdjęć
fot. Borówa
Medina dzieli się na dwie części: starszą i większą Fes el-Bali, w której znajdują się najważniejsze zabytki oraz młodszą i mniej interesującą
Fes el-Jdid z rozległym kompleksem pałacu królewskiego, który nie jest dostępny do zwiedzania jako rezydencja królewska.
Wszechobecne koty można spotkać na każdym rogu
Samodzielne poznawanie labiryntu ulic może się okazać nie lada wyzwaniem - wiele atrakcji naprawdę trudno odszukać, a dostępne plany w
przewodnikach są zazwyczaj bardzo niedoskonałe.
Zawsze jednak można dać się ponieść tłumowi, od razu zakładając, że się nieraz zabłądzi. Taki też był i nasz plan, jak się okazało
pierwszy zabytek na naszej liście, czyli największą medresę Fezu - Abu Inana, znaleźliśmy bez większego problemu.
Pod pojęciem medresy kryje się zawsze teologiczna szkoła muzułmańska, najczęściej mieszcząca się przy meczecie, w której
nauczano Koranu, prawa oraz języka arabskiego.
Pół dnia w tym mieście daje słabe pojęcie jak żyje i jakie kryje tajemnice
Medresa Abu Inana została wzniesiona w połowie XIV w. przez merynidzkiego sułtana, którego imię nosi. Główne wejście zdobi wielki
ozdobiony portal, pełne przepychu dekoracje pokrywają każdy najmniejszy skrawek ścian. Dolną część tworzy kolorowa mozaika, którą można również podziwiać pod nogami.
Układ dekoracji i ich kształty jest typowy dla sztuki epoki Merynidów
Ozdoby ciągną się do samego sufity i dopiero z bliska można dostrzec ich bogate detale
Przez główne wejście wychodzimy na wyjątkowo duży dziedziniec (jak na tego typu budowle), po środku znajduje się mała okrągła
fontanna. Zwiedzanie ogranicza się do tego placyku, a w niektórych godzinach można zobaczyć również salę modlitw.
Brak turystów sprawia, że praktycznie sami zostajemy z urokami tego miejsca
Cały kompleks jest ewenementem w Maroku, zazwyczaj medresy nie mają swojego własnego minaretu. W tym miejscu można podziwiać
bogato dekorowany zielono-niebiesko-białymi kafelkami minaret.
Tutaj powstał on najprawdopodobniej dlatego, że początkowo w okolicy nie było żadnego meczetu i od początku tutejsza sala modlitewna
miała służyć nie tylko uczniom, ale też innym wiernym.
Nawet dzisiaj można usłyszeć głos muezina nawołujący z wieży, jednak wierni nie korzystają już z tej sali modlitw
Charakterystycznym elementem na dole są drewniane kraty parawanowe osłaniające przejścia pod arkadami. Wyżej mamy filary arkad
parteru oraz ścianki piętra z niewielkimi okienkami pokrytymi ornamentami stiukowymi.
Na najwyższym poziomie można podziwiać misterne rzeźbienia w cedrowych gzymsach.
W niektórych miejscach można było dostrzec inskrypcje pisane starym pismem kufickim
Ruszamy dalej, a przy uliczkach pojawia się coraz więcej stoisk z różnorodnymi wyrobami rzemiosła: ceramiką, biżuterią, kosmetykami
czy tradycyjnymi pachnidłami.
Na pierwszym planie można dostrzec stożkowe naczynia do tadżin
Bardzo często można usłyszeć głośne "balek" oznaczające "z drogi" od poganiaczy mułów i osiołków
Kolejne zagłębie wyrobów głównie z ceramiki
Z braku czasu musimy rezygnować z kolejnych zabytków, jednak nie sposób odmówić sobie odnalezienia starych garbarni skór, które
są swoistą wizytówką Maroka.
Kilka sekund z mapą na jednym ze skrzyżowań uliczek zwraca uwagę młodego Marokańczyka, który po krótkiej rozmowie
obiecuje zabrać nas do poszukiwanego miejsca.
Nasz nowy przewodnik jeszcze po drodze wychodzi z nami na jeden z dachów któregoś z domostw by pokazać rozległą panoramę mediny.
Widok z tarasu zapierał dech w piersiach
Panorama serca miasta
fot. Borówa
Warto za wszelką cenę znaleźć sposób na zobaczenie Fezu z jakiegoś tarasu czy balkonu. Jest to prawdziwe kłębowisko dachów, kopuł,
anten satelitarnych i minaretów. W czasie rozkwitu miasta działało tu prawie 800 meczetów.
Na ostatnim planie przedgórze Atlasu Średniego
Dopiero na tarasie można zdać sobie sprawę z ogromu tego miejsca, medina zajmuje około 350ha
Kolejny meczet gdzieś po drodze, niestety wszystkie meczety są niedostępne dla innowierców
Podążając za naszym nowo poznanym miejskim przewodnikiem stwierdzam, że znalezienie garbarni skór na własną rękę
wymagałoby dużo zachodu. Przemierzaliśmy uliczki, podwórka, przechodziliśmy przez sklepy, dziedzińce i koniec końców trafiliśmy do celu.
Jeden z ostatnich zaułków, po którym odkryliśmy farbiarnie skór
Naszym oczom ukazują się garbarnie Chouwara
Tego miejsca nie da się zapomnieć, dziesiątki mis połączonych niczym plaster miodu, zapach wydzielany przez
świeże skóry koźle, cielęce a nawet wielbłądzie. Do tego wszystkiego woń odchodów gołębi lub krowiego moczu, które służą do obróbki skór - to wszystko nie jest
szczególnie przyjemne nawet dla stojących na tarasach widokowych turystów.
Panuje tu jednak pewna atmosfera, która przyciągnie każdego. Czas rzeczywiście się tutaj zatrzymuje, patrzymy na
ciężko pracujących mężczyzn ugniatających skóry swoimi stopami, oszołomieni zapachem widzimy dookoła rozciągnięte i suszące się po obróbce skórzane płaty. Mamy świadomość,
że praca przy kadziach nie zmieniła się od setek lat.
Praca odbywa się tutaj w dużej mierze ręcznie z użyciem prostych narzędzi
To niesamowite jak taka fabryka usytuowana jest wprost pomiędzy uliczkami i domami ciasnej mediny
Prostokątne kadzie służą wybielaniu skór, to tutaj używa się gołębich odchodów jako jednego ze składników
Dwie minuty krótkiego dokumentu o pracy w tym miejscu
Dostępny w FULL HD
Wracamy na zatłoczone uliczki i kierujemy się w drogę powrotną pod bramę, którą wchodziliśmy. Po drodze zwracamy uwagę na każdy szczegół
feskiej mediny, który pozwoli nam jeszcze bardziej wyryć w pamięci uroki tego pięknego miasta.
Na każdym kroku można zakupić figi, daktyle i smaczne oliwki
Życie płynie tu powoli i kręci się od straganu do straganu
Od pierwszych dni w Maroku obiecaliśmy sobie zakup tradycyjnych marokańskich płaszczy zwanych dżelabija. Jest to luźne, szerokie okrycie
noszone głównie przez mężczyzn. Przypomina nieco koszulę nocną i jest zwykle białe, żeby odbijać promienie słoneczne.
Wybór jest naprawdę duży, można spotkać dżelabije bardzo bogato zdobione lub nawet szyte złotą nicią i wykończone cekinami jak również
proste wzory, które nosi się w dni powszednie.
W jednym z małych sklepików zaczynamy poszukiwania naszych marokańskich okryć
Po kilku przymiarkach występuję już w swojej własnej dżelabie
Dla Moniki również udaje się dobrać odpowiednią sztukę
Ostatecznie kupujemy 3szt. dwie cienkie na cieplejsze dni i jedną grubszą, ciemną na chłodne wieczory. Dymitr, który był z nami
wynegocjował dżelabę wprost z grzbietu naszego sprzedawcy i tak się właśnie negocjuje w Maroku.
Pozostaje tylko dogadać się na jak najlepszą cenę
Dymitr dumnie prezentuje się w swoim nowym nabytku
Ruszamy dalej drogą powrotną, znowu znajdujemy się w części rzemieślniczej z małymi warsztacikami i lokalami usługowymi.
Nazwy ulic i znaki niewiele nam mówią
fot. Asia i Marcin
Samochody mają zakaz wjazdu do całej mediny, jedyną formą transportu jest więc osiołek lub muł
fot. Asia i Marcin
Na tym stoisku instrumenty otaczały nas ze wszystkich stron
fot. Nina
Zegarmistrz przy pracy
fot. Happylandy
Czyżby udało się nam znaleźć czarodziejską lampę
fot. Nina
Charakterystyczne czapeczki, wyglądające jak papieskie piuski, są noszone przez mężczyzn, którzy odbyli już w swoim życiu pielgrzymkę do Mekki
fot. Happylandy
Świat kolorowych przypraw i suszonych ziół
fot. Happylandy
I właściciel straganu podczas realizacji zamówienia
fot. Happylandy
Asia pośród orientalnych chust
fot. Asia i Marcin
Kolejna gromadka dzieci w tym samym miejscu, gdzie niedaleko jest szkoła
fot. Happylandy
Po chwili dzieci znikają nam na końcu uliczki
fot. Asia i Marcin
Były też i takie zaułki, zabrudzone, zniszczone, bez życia
fot. Happylandy
Świat daktyli
fot. Happylandy
Przy krótkim postoju zaraz zjawiało się kilku sprzedawców zachwalających swój towar
fot. Asia i Marcin
Kolejne stoisko z ciekawymi wyrobami z miedzi, brązu i mosiądzu
fot. Happylandy
Była też krótka wizyta w piekarni, można podpatrzeć jak wyrabia się tradycyjny okrągły arabski chleb
fot. Borówa
Kierujemy się do bramy Bab Bou Jeloud, pierwszej i głównej bramy prowadzącej do mediny. Jest ona odbudowana w tym miejscu, po tym jak została
kompletnie zniszczona. Pierwotna brama stała tutaj już w XII w. i była wzniesiona przez syna założyciela miasta Idrisa II.
Jeszcze przed bramą na przedłużeniu ulicy targowej mijamy jatki z baraniną i drobiem. Sterty owczych flaków, ociekające krwią baranie łby, stosy mięty
zabijającej zapach rozkładającego się mięsa czy czekające na topór przerażone kurczaki, to charakter tego miejsca.
Stoisko z wołowymi genitaliami, ciężko sobie wyobrazić z tego potrawę na talerzu
fot. Nina
Stoiska wyglądały jak sceny z horrorów
fot. Borówa
Z uśmierconych zwierząt niczego się nie marnuje
fot. Borówa
Docieramy do bramy Bab Bou Jeloud i nasze ciała domagają się odpoczynku. Jest wczesna godzina popołudniowa, więc też idealny moment na
zjedzenie obiadu. Są to nasze ostatnie chwile z feską mediną.
Przejście pod bramą tak samo przeludnione jak z rana
fot. Asia i Marcin
Na stole ląduje przepyszny couscous z warzywami i świeże soki pomarańczowe
Wśród oliwek, ziemniaków i cukinii znajdziemy również bób
fot. Asia i Marcin
Opuszczamy Fez absolutnie zachwyceni jego urokiem i klimatem. Kierujemy się dalej na południe pod rejon miasta Errachidia, do przejechania
mamy nieco ponad 300km.
Drogi prowadzą w dużej mierze krętymi serpentynami poprowadzonymi przez masywy Atlasu Średniego i Wysokiego.
W kolumnie wyruszamy z pod murów mediny
fot. Asia i Marcin
Przystanek autobusowy w obrębie miasta
fot. Borówa
Easy riders
fot. Nina
Zaraz za miastem rozglądamy się w poszukiwaniu stacji benzynowej i kanału, z którego można skorzystać. Właśnie za Fezem przypada kolejne
2tys. km, po których w aucie Dymitra i Borówy trzeba dolać oleju do cieknącej skrzyni biegów.
Szybko udaje się namierzyć odpowiednie miejsce i sympatyczni właściciele warsztatu chętnie garną się do pomocy.
Kilka zdań i butelka oleju rozwiewają wszelkie niejasności między Dymitrem a mechanikami
fot. Happylandy
Wnętrze warsztatu
fot. Happylandy
Był mały problem z odkręceniem śruby wlewu oleju, trzeba było zdjąć koło i potrwało to trochę dłużej niż zakładaliśmy
for. Borówa
Ruszyliśmy w drogę, ale nie na długo. Po kilku podjazdach na górskich drogach Marcin zaalarmował o zerwanej lince gazu. Z tym problemem trzeba było
wrócić do pobliskiej wsi w poszukiwaniu automatu spawalniczego. Zajęło to kolejną dłuższą chwilkę i mogliśmy ruszać dalej.
Drogi w tym rejonie utrzymane rewelacyjnie i jazda nie sprawiała żadnych kłopotów
fot. Borówa
Marcin diagnozuje problem z linką gazu
fot. Asia i Marcin
Przy okazji tej usterki udało się naprawić rozrusznik, okazało się, że kabel masy był urwany
fot. Happylandy
Marcin w barwach bojowych
fot. Happylandy
My cierpliwie czekaliśmy na poboczu wtapiając się w tłum w naszych nowych dżalabach
fot. Nina
Prawo jazdy i dowód rejestracyjny poproszę
Z racji chwili wolnego, był czas na zatankowanie busów i zużycie pierwszych zapasów z kanistrów na dachu, uzupełnionych
jeszcze w Ceucie po przypłynięciu promem.
Lejki i kanistry w dłoń
fot. Borówa
Po już przebytych kilometrach udało się opróżnić wszystkie baniaki z dachów i odciążyć auta
fot. Nina
Mały nieczynny straganik z kamieniami nieopodal - świetnie czułbym się w roli sprzedawcy
Poruszamy się coraz głębiej przez łańcuch Atlasu Średniego. U podnóża gór na północy leży odwiedzone przez nas miasto Fez, jednak w obszarze
samego pasma górskiego nie leżą żadne duże miasta i jest to teren słabo zaludniony.
Auta wyładowane do granic możliwości to coraz częstszy widok, towary przewozi się na południowe doliny Atlasu
Sympatyczny staruszek ze swoim osłem wyładowanym zebranym opałem
fot. Nina
Duży parking i punkt widokowy na jednej z przełęczy, znajdujemy się na wysokości prawie 2tys. m
W połowie drogi za miejscowością Midelt wspinamy się już na szczyty Atlasu Wysokiego, jest to zachodni łańcuch gór Atlas o najwyższej średniej
wysokości. Najwyższym szczytem pasma jest Dżabal Tubka o wysokości 4165m n.p.m..
Śnieg gości tutaj jeszcze w zakamarkach szczytów
fot. Borówa
Słońce powoli chowa się za wierzchołkami zostawiając jeszcze ostatnie chwile na podziwianie widoków
fot. Borówa
Tuż po zachodzie słońca zatrzymujemy się przy źródle w górach żeby uzupełnić naszą wodę
Do zapadnięcia zmorku nie udaje nam się dojechać do celu, pod osłoną nocy pozostaje trochę kilometrów do przebycia. Na
camping już tradycyjnie trafiamy z gwiazdami nad głową.
Camping okazuje się bardzo malowniczym miejscem, szybko rozpalamy ognisko i przygotowujemy kolację.
Nasza najwyższa osiągnięta wysokość tego dnia, to nieco ponad 2300m n.p.m..